O polskich i rosyjskich błędach, które miały wpływ na katastrofę w Smoleńsku, mówi Edmund Klich
Edmund Klich - Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Był pilotem wojskowym, zastępcą dowódcy pułku i inspektorem MON ds. bezpieczeństwa lotów. Był przedstawicielem Polski przy badającym katastrofę smoleńską Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK).
Przemysław Kucharczak: Czy doszłoby do katastrofy w Smoleńsku, gdyby Rosjanie nie popełnili błędów przy sprowadzaniu polskiego samolotu?
Edmund Klich: – To zależy, o jakich błędach pan mówi. Na przykład kierownik lotów Paweł Plusnin według mnie nie popełnił żadnych błędów. Inaczej mogło być z kierownikiem systemu lądowania Wiktorem Ryżenko. Urządzenia, z których korzystał, a szczególnie ekran, na którym widać wskazania pozycji samolotu na ścieżce, to nie jest żaden wysokościomierz. Pokazuje tylko strefę podejścia. Widać na nim linię centralną i dwie linie odchylone o pewien kąt. Rosjanie odczytywali to w ten sposób: jeśli samolot mieścił się w zakresie pomiędzy tymi liniami, to był na ścieżce. To wynika z ich przepisów. Cały problem w tym, że po katastrofie polska strona nie uzyskała dostępu ani do oblotu tego sprzętu, który odbył się 15 kwietnia, ani do filmu, który powinien zostać nagrany w trakcie podejścia Tu-154.
Filmu z kamery skierowanej na ekran w pomieszczeniu kontrolerów? Rosjanie twierdzą, że taśma się zacięła.
– Tak. Przedtem jednak kierownik systemu lądowania zeznał, że sprawdził, czy kamera jest sprawna, i że ją włączył. Można więc mieć pewne podejrzenia co do wiarygodności informacji MAK w tym zakresie. Rosjanie nie przekazali nam filmu, więc nie można pewnych wątpliwości zweryfikować. Z wysłuchania tego kontrolera wynikało też, że on miał nieduże doświadczenie w pracy na lotnisku w Smoleńsku. A tam pracę utrudniają znaczne zakłócenia. Choć polski samolot był nad ścieżką, ten kontroler podawał mu: „na ścieżce”. W rzeczywistości Tu-154 był na ścieżce tylko w krótkim czasie, kiedy ją przecinał, schodząc zbyt ostro w dół. Z tym że tutaj jest kolejny problem: załoga samolotu powinna podawać kontrolerowi swoją wysokość, bo to załoga najlepiej wie, na jakiej jest wysokości. Kontroler mógłby wtedy tę wysokość weryfikować. Więc jak pan widzi, to nie jest takie łatwe do oceny. I druga sprawa: rosyjski kontroler zeznał, że podał komendę „horyzont” [czyli nakazał załodze wyrównać lot samolotu – red.], kiedy z ekranu zniknął mu znacznik. Patrząc z punktu widzenia odległości, kontroler podał ją w momencie, kiedy samolot powinien być na wysokości decyzji. Natomiast w rzeczywistości samolot był już wtedy znacznie za nisko. Polscy piloci posługiwali się radiowysokościomierzem, który mierzył wysokość do dna dolinki rozciągającej się przed lotniskiem w Smoleńsku. W rzeczywistości kiedy padła komenda „horyzont”, polski samolot był już zaledwie około 10 metrów nad poziomem pasa. Kontroler zeznał, że podał tę komendę, kiedy stracił polski samolot z ekranu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak