Aborcja to świetny biznes, który przynosi duże zyski. Dlatego proaborcyjnym środowiskom tak bardzo zależy na jej legalizacji.
W Stanach Zjednoczonych aborcja na żądanie została zalegalizowana w 1973 r. Duża część aborcji dokonywana jest w klinikach organizacji Planned Parenthood (PP), bardzo niewielki odsetek w gabinetach. W 2005 r. wszystkich takich ośrodków było 1787. PP, tak jak i inne organizacje aborcyjne (o statusie non profit) składają w USA jawne i dość dokładne deklaracje podatkowe. Można się z nich dowiedzieć na przykład, jakimi pieniędzmi dysponuje dana organizacja i ile zarabiają jej władze. PP w rocznym raporcie za rok podatkowy 2008–2009 podała, że otrzymała ponad 363 mln dol. w postaci rządowych grantów i kontraktów. Organizacja ta dysponuje miliardem dolarów rocznie, więc środki publiczne stanowią jedną trzecią jej budżetu. Podatnicy nieświadomie pomagali takim organizacjom od dawna. Jak wyjaśnia proaborcyjna feministka Linda Gordon, kliniki planowania rodziny powstawały w dzielnicach imigrantów i biednych w latach 60. i 70. ub. wieku dzięki federalnym grantom w ramach walki z biedą. Dziś jest podobnie. Mimo że w USA nie ma publicznej służby zdrowia dostępnej dla wszystkich, kliniki wykorzystują rządowe kontrakty i uzyskują refundację na świadczone usługi, m.in. za część aborcji i antykoncepcję. W ostatnich miesiącach media donosiły, że kilka klinik PP podejrzanych jest o wyłudzanie milionów dolarów z pieniędzy podatników w ramach takich właśnie kontraktów.
Pozorna sprzeczność
Tylko na pozór istnieje sprzeczność między oferowaniem antykoncepcji i aborcji. Proaborcyjna autorka Chantal Joffe tłumaczy, że nie ma szans, aby przez 30 lat korzystania z antykoncepcji nie było żadnej „wpadki”. Oferowanie łączne antykoncepcji i aborcji gwarantuje szerszy dostęp do pieniędzy podatników oraz pozwala na głoszenie, że aborcja stanowi tylko mały procent wśród wszystkich oferowanych usług. Aby to dobrze zrozumieć, wystarczy wyobrazić sobie, że klinika na 95 sprzedanych pudełek środków antykoncepcyjnych dokonała 5 aborcji, więc może powiedzieć, iż aborcje stanowią tylko 5 proc. jej działalności. Środowisko aborcyjne często podaje takie dane, by stworzyć wrażenie, że aborcja stanowi mały procent jego działalności, zatem się na niej nie zarabia. Zarabiają tylko aborcjoniści działający nielegalnie. Gdyby to było prawdą, prawie 40 lat legalnej aborcji w USA powinno wystarczyć do ich wyginięcia. Jednak nawet proaborcyjna Joffe pisze co innego. W 2008 r. zatrzymano siostry Berthę i Raquel Bugarin, które prowadziły sieć klinik w Południowej Kalifornii, gdzie zatrudniały lekarzy wątpliwej reputacji (jeden z nich był oskarżony o seksualne molestowanie pacjentek). „San Diego Reader” informuje, że jedna z sióstr nie miała wykształcenia medycznego i sama wykonywała aborcje. Brała średnio od 320 do 900 dol., a czasem nawet 2 tys. dol.
Zysk non profit
Mimo posiadania statusu non profit (który zwalnia z płacenia podatku dochodowego i pozwala na korzystanie z innych przywilejów podatkowych), organizacje prowadzące kliniki aborcyjne działają tak, jak zwykłe firmy: reklamują się, inwestują, prowadzą lobbing oraz osiągają zysk (zwany nadwyżką).
Abby Johnson, była dyrektor kliniki aborcyjnej PP w Teksasie, tłumaczy: „Nawet jeśli organizacja posiada status non profit, może sprzedawać tabletki antykoncepcyjne, prezerwatywy i świadczyć usługi aborcyjne. Różnica między organizacją non profit i taką, która działa wyłącznie dla zysku, polega na tym, że w tej drugiej pieniądze zostają przekazane udziałowcom do podziału.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Natalia Dueholm, publicystka