Przez 18 lat mają sprzątaczkę, praczkę, kucharkę, dach nad głową. Gdy osiągają pełnoletniość – skaczą na głęboką wodę. Przetrwają?
Życie w całodobowej placówce opiekuńczo-wychowawczej typu socjalizacyjnego, w skrócie – domu dziecka, to życie uporządkowane. Wspólna pobudka (choć lekcje zaczynają się o 11), potem obiad podany wprost do stolika, korytarze wypastowane przez panie sprzątaczki i dżinsy uprane przez instytucjonalną pralkę. Potem praca domowa karnie wykonywana na „odrabiankach”, punkty za grzeczność i minusy za niesubordynację. No i cisza nocna. Że to dobrze, bo „biedne dzieci” mają opiekę i dach nad głową? Owszem, opiekę mają. Opiekę totalną, która choć zapewnia wikt i opierunek, zazwyczaj daje poczucie materialnej stabilizacji, w niewielki sposób przygotowuje do samodzielnego życia.
Bo gdy wychowankowie kończą magiczne 18 lat, muszą nagle zbudować swój świat na dzikiej wyspie – dorosłości. Na wyspie trudno o pracę, mieszkanie, a możliwość kontynuowania nauki to często abstrakt. Nie pomagają w usamodzielnieniu wyniesione jeszcze z dzieciństwa, z dysfunkcyjnej rodziny, wieloletnie zaniedbania zdrowotne, emocjonalne, intelektualne. Nie pomaga tym bardziej kolonijno-koszarowe życie w placówce, które częściej uczy postawy roszczeniowo-bezradnej, niż mądrej samodzielności. W efekcie nadpsute owoce osiemnastoletniego życia wielu wychowanków domów dziecka, to obok braków w edukacji, trudności finansowych (o których potem), brak wiary w siebie, niska samoocena i poczucie bezradności. Niezbyt dobre wiano...
Wielki skok
Wychowankowie klasycznych domów dziecka, rodzinnych domów dziecka, a także dzieci przebywające w rodzinach zastępczych spokrewnionych i niespokrewnionych, w teorii mogą przebywać w placówkach do ukończenia 18 lat, bądź też do ukończenia szkoły, do której uczęszczały w momencie uzyskania pełnoletniości. Podczas pobytu, szczególnie wobec nastolatków, instytucje opiekuńcze, mobilizowane rozporządzeniem Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, zobowiązane są do uczenia ich samodzielnego życia. Można jednak zaryzykować tezę, że szczytne te cele są realizowane zasadą: „jeśli”. Zasada ta dotyczy ludzi i miejsc. Bo „jeśli” placówka jest niewielka, kierowana przez ludzi pracujących z powołania, „jeśli” wspierana jest przez władze lokalne – może w przyzwoitym przynajmniej stopniu spełniać zadania statutowe. Gorzej, gdy dom dziecka jest molochem, wychowawcom (delikatnie mówiąc) nie zależy, a władza skąpi na zajęcia dodatkowe dla dzieci, czy wyposażenie dziecięcych pokoi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska