Amerykanie na Dzień Dziękczynienia mają indyka, a Polacy na Święto Niepodległości gęś. Tak przynajmniej być powinno, choć trzeba przyznać, że na polskich stołach częściej gości indyk niż gęsina.
Jesienią jezioro Gopło duma między lasami i pewnie wspomina czasy króla Popiela, którego zjadły myszy w pobliskiej Kruszwicy. Zresztą nieważne, o czym myśli jezioro, ważne, że odpocznie teraz niezmącone, skoro wyniosły się stąd chmary dzikich gęsi i odleciały w cieplejsze strony. Od gęsi odpoczną jeszcze okoliczne jeziora: Pakoskie, Kamienieckie, Wójcińskie i Ostrowskie. Za to na przełomie października i listopada o odpoczynku nie myślą gospodynie z gminy Jeziora Wielkie, która graniczy z jeziorem Gopło, ani sąsiadki Jeziora Pakoskiego z gminy Janikowo. Wszystkiemu winien św. Marcin i marszałek województwa kujawsko-pomorskiego, który – w ramach ogólnopolskiej kampanii „Gęsina na św. Marcina” – przypomniał o tradycji pieczenia gęsi.
Bronisław powraca
W Sielcu w gminie Janikowo sołtysowa Izabela Hulisz wspomina czasy, gdy babcia na łąkach gęsi pasła, a jesienią częstowała gorącą owijanką z rosołu. – Wiązało się gęsim flakiem gęsi żołądek, nóżkę, serce, i gotowało w rosole – tłumaczy Izabela, z takim zacięciem, jakby stała przy piecu i trzymała się spódnicy babci. Za sprawą gęsi sąsiadce sołtysowej Irenie Ziętarze również lat ubyło i pobiegła pamięcią do rodzinnej wsi Bronisław, nad Jeziorem Bronisławskim. – Chodziło się dawniej – zimową porą – od domu do domu i skubało pierze. Śpiewałyśmy piosenki ludowe i religijne, starsze kobiety opowiadały ciekawe historie usłyszane od swoich matek i babć. To była fantazja! – wspomina Ziętara czasy „pierzawek”.
Izabela oraz Irena kontynuują tradycję babć i podskubują swoje gęsi. Irena szóstce dzieci wyskubała już kołdry puchowe, bo chciała im dać na nową drogę życia coś ciepłego i miękkiego. – Na jedną kołdrę muszę zbierać pierze dwa lata i za każdym razem mieć przynajmniej 30 gęsi – tłumaczy. Zanim było pierze, najpierw była wielka troska, bo przez pierwsze dwa tygodnie na gęsięta trzeba chuchać i dmuchać. Ale warto się namęczyć. – Tyle mięsa, że domownicy nie są w stanie wszystkiego sami zjeść – mówi Anna Domżalska z sąsiedniego Ludziska. – Ja z gęsiny robię klopsy, rosół, pieczoną gęś faszerowaną podrobami albo nacieram tuszkę majerankiem i zaszywam jabłka w środku – zdradza gospodyni.
Hit eksportowy
Gęsina to rarytas przede wszystkim na niemieckich stołach. Już w XIX wieku Niemcy zajadali się polskimi gęsiami, które jeszcze żywe musiały dotrzeć do ich rzeźni, i to na własnych nogach! Z tego powodu powszechne było „kucie” gęsi, co miało je uchronić przed odciskami i ranami nóg. Kucie polegało na kilkukrotnym przeganianiu stada przez rozlaną smołę, piasek oraz pierze. W ten sposób na nogach tworzyła się poduszka ochronna i ptaki mogły bez urazów pokonywać wiele kilometrów. Dzisiaj z Polski – już na kołach – do zachodniego sąsiada trafia rocznie około 20 tys. ton gęsiny, głównie na listopadowe wspomnienie św. Marcina oraz Boże Narodzenie. W kraju zostaje niespełna 700 ton, bo Polacy wolą kurczaka i indyka. Statystyczny Polak zjada rocznie zaledwie 20 gramów gęsiego mięsa. Wśród hodowców i smakoszy najbardziej popularna jest gęś kołudzka, zwana owsianą. Jej ojczyzna to Kołuda Wielka w gminie Janikowo, gdzie znajduje się jedyna na świecie ferma zarodowa tej rasy. Kulinarny sukces owsianej bierze się z jej żywienia i utrzymania, tzn. dużo mieszanek zbożowych i jeszcze więcej naturalnej zielonki, wolny wybieg, dostęp do pastwisk. Trzy tygodnie przed ubojem gęsi karmi się wyłącznie owsem, co nadaje mięsu wyśmienity smak.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Wójcik