Od czwartego roku życia słyszałem wewnętrzne głosy. Byłem w stanie nawiedzenia – mówi Sergiusz Orzeszko.
Jestem synem dyplomaty, który zaczął karierę w latach 60., dlatego nie przyjąłem chrztu, kiedy byłem mały. Później dowiedziałem się, że po urodzeniu zostałem rytualnie ofiarowany szatanowi, bez wiedzy moich rodziców – mówi 34-letni dziś Sergiusz. – Mieszkałem w Belgii, Francji i we Włoszech, w Rzymie. To Stolica Apostolska, ale ja żyłem tam w środowisku buddyjskim. Chodziłem do międzynarodowej szkoły. To był tygiel – wszystkie rasy, wszyst-kie języki europejskie. Moi koledzy w większości wierzyli w reinkarnację. Już od 7. roku życia zacząłem sobie zadawać pytania egzystencjalne i szukałem konkretnych odpowiedzi. Zaangażowałem się w filozofię buddyjską.
To było połączone z praktykowaniem jednego ze stylów kungfu, bioenergoterapii i jogi. W wieku 15 lat wystawiłem siebie na próbę. Wprowadziłem się w stan śpiączki. Człowiek jest świadomy tego, co się dzieje dookoła, ale nie czuje bólu. W szpitalu przez 8 godzin kłuli mnie, klepali i dziwili się, że nie reaguję, choć normalnie oddychałem. Tylko serce biło nieco szybciej niż zwykle. Później zaczęły się poważne problemy. Bo jeśli ktoś angażuje się w jogę poważnie, to wiąże się to z okultyzmem. Wpadłem w praktyki okultystyczne w sensie ścisłym. Nie miałem żadnego mistrza. Od szóstego, a nawet od czwartego roku życia słyszałem wewnętrzne głosy. Byłem w stanie nawiedzenia, miałem kontakt z duchami. Te duchy mnie instruowały, wdrażały w rzekome tajemnice życia duchowego.
Głos chce więcej
W wieku 16 lat ten głos oczekiwał ode mnie czegoś więcej niż kontrolowanie ciała. Chciał zrobić ze mnie potencjalnego zabójcę – osobę zdolną do wykonywania rzeczy, których przeciętny człowiek nie jest w stanie wytrzymać. To wyglądało jak szkolenie specnazu (rosyjskich wojsk specjalnych – przyp. J.D.). Tam, prócz zwykłych ćwiczeń szkolenia, wprowadza się w tajniki technik ściśle związanych z okultyzmem. I właśnie tak działo się ze mną. To, z czym miałem do czynienia, to był szatan. Wykorzystał moje problemy w rodzinie i niezliczone kompleksy po to, żeby mną zawładnąć, stać się dla mnie autorytetem. To bardzo proste – jeżeli człowiek jest zraniony, nie doświadczył miłości i żyje w grzechu pierworodnym, to ma naturalną skłonność do czynienia zła.
I generalnie nie jest w stanie tego powstrzymać. Takie słabe jednostki (a mnie się wydawało, że jestem silny!) świetnie nadają się do robienia im prania mózgu. I to zły duch robił ze mną do czasu, gdy osiągnąłem 17 lat. Wtedy stwierdziłem, że nie daje mi to szczęścia. Że wciąż mam problemy wewnętrzne, kompleksy, brak poczucia bycia kochanym. Szczęście było dla mnie wtedy czymś absolutnie nieosiągalnym. Mimo że miałem nadprzyrodzone zdolności. Potrafiłem uzdrawiać (pozornie), wpływać na decyzje i emocje innych ludzi. Teraz wiem, że to było możliwe pod warunkiem, że taka osoba nie była w stanie łaski uświęcającej. Bo mdlałem na widok babci modlącej się na różańcu. Nie chcę mówić o szczegółach, bo boję się, że to może kogoś zachęcić. A to nie są jakieś sztuczki. To kontakt z bytem duchowym. To sprawa dla egzorcysty.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała