Lot prezydenta, całej generalicji i szefów ważnych instytucji do Katynia został potraktowany przez polskie służby jak wyprawa na grzyby. Podobną rangę nadaje się śledztwu w sprawie katastrofy z 10 kwietnia.
Szczerze: z czym przeciętnemu Polakowi kojarzy się dzisiaj „śledztwo smoleńskie”? Z nadgorliwym w ocenach Antonim Macierewiczem, gorszącym spektaklem pod krzyżem i kontrrewolucją moralną Janusza Palikota. Doskonała pożywka dla niewymagających wobec władzy mediów oraz idealna sytuacja dla wszystkich, którym nośne hasło „ciszej nad tymi trumnami” gwarantuje nietykalność. A przecież nawet bez śledztwa wyjaśniającego bezpośrednią przyczynę katastrofy znamy już wystarczająco dużo szczegółów związanych z przygotowaniem feralnego lotu oraz z brakiem zabezpieczenia miejsca tragedii i samego śledztwa, żeby parę osób pociągnąć do odpowiedzialności przynajmniej politycznej. Tak byłoby w każdym prawdziwie demokratycznym kraju. Niestety, w Polsce dociekliwe pytania i aktywność na tym polu – zamiast być przejawem sprawnego państwa, stały się synonimem awanturnictwa i wiary w „spiskową teorię dziejów” (doskonałe określenie służące do ucinania zbyt rzeczowej dyskusji).
To nie priorytet
Na jedną z wielu interpelacji poselskich Jerzego Polaczka, dotyczących braku właściwych dokumentów i zaniedbań w śledztwie, minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller odpowiedział, że takie pytania… tworzą niepotrzebny zamęt. Na pierwsze zapytanie o skład rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), badającego techniczne przyczyny katastrofy, Miller odpowiedział Polaczkowi na piśmie jednym zdaniem: „Z upoważnienia Prezesa Rady Ministrów, uprzejmie informuję, że nie dysponuję przedmiotowymi informacjami”. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” prezydent Bronisław Komorowski, pytany o wolne tempo w przekazywaniu przez Rosjan dokumentów ze śledztwa, tak tłumaczy zachowanie wschodnich sąsiadów: „Pamiętajmy, że to śledztwo nie jest w Rosji priorytetem (…). Dla Rosjan to nie jest sprawa, z powodu której mieliby rezygnować z innych śledztw”(!). Tak jakby na terytorium Federacji Rosyjskiej co miesiąc ginęła głowa jakiegoś państwa i całe dowództwo jego armii. Można pomyśleć, że to kolejna niekontrolowana wpadka Bronisława Komorowskiego, ale wywiad przecież był autoryzowany.
Prywatka prezydenta?
Niezależnie od tego, co było bezpośrednią przyczyną katastrofy (a pamiętajmy, że polska prokuratura bada kilka hipotez, w tym tę dotyczącą ewentualnego zamachu), punktem wyjścia jest sprawa podstawowa: w każdym państwie za bezpieczeństwo najwyższych władz odpowiadają służby rządowe. Nie ma podziału, że za premiera odpowiada Biuro Ochrony Rządu, za prezydenta – jego kancelaria, wojsko czy jeszcze coś innego. Zarówno bezpieczeństwo głowy państwa, jak i premiera ma gwarantować właśnie BOR, a odpowiedzialność biorą MON, MSW i Kancelaria Premiera. Jeśli więc państwo polskie wysyła samolotem czy to premiera, czy prezydenta, do tego z całym dowództwem – to wszystkie służby odpowiedzialne za organizację takiego wyjazdu powinny być postawione w stan najwyższej gotowości. To jest żelazna zasada.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina