Potop Armii Czerwonej powstrzymało wraz z Polakami 17 młodych ochotników z Ameryki. Wśród nich Merian Cooper, później sławny hollywoodzki producent filmu „King-Kong”.
Ochotnicy z Ameryki byli lotnikami. Nie walczyli bezpośrednio w Bitwie Warszawskiej. Aby jednak pobicie bolszewików pod Warszawą się udało, Lwów koniecznie musiał zatrzymać niezwyciężoną dotąd 1. Armię Konną Siemiona Budionnego. Amerykańscy ochotnicy bardzo w tym pomogli, nadlatując nad niekończące się kolumny sowieckich kawalerzystów. Z 200 metrów rzucali w nich małymi bombami, a potem siekli z karabinów maszynowych przez śmigła. Wyrywali swoje dwupłatowce z lotu nurkowego ledwie kilkanaście metrów nad głowami bolszewików. Spłoszone konie tratowały wtedy sprzęt i potęgowały chaos. Dzięki wsparciu z powietrza polska piechota zatrzymała pod Lwowem wielokrotnie silniejszych Sowietów.
Nurkowanie nad konarmią
Konarmia Budionnego marnowała więc w sierpniu 1920 r. czas pod Lwowem, zamiast przeć na zachód. Dzięki temu Piłsudski wcielił w życie genialny plan: wielkim uderzeniem znad Wieprza rozciął na pół zbyt rozciągnięte sowieckie siły. Bolszewicy, którzy na północy zapuścili się aż pod Toruń, nagle zostali odcięci od swojego zaplecza przez polską armię. Zdezorientowani, wręcz po omacku uciekali ku północnemu wschodowi. Ponad 100 tys. bolszewików trafiło do polskiej niewoli lub zostało internowanych po przekroczeniu granicy z Niemcami w Prusach Wschodnich.
Ochotnicy z Ameryki pośrednio przyczynili się do tego zwycięstwa. Przyjechali 91 lat temu nad Wisłę, żeby spłacić Polakom dług wdzięczności. Jaki dług? Za Kościuszkę i Pułaskiego, którzy 130 lat wcześniej pomogli Ameryce wywalczyć niepodległość od imperium brytyjskiego. Nie bez znaczenia był też fakt, że piloci z Ameryki byli rozczarowani zakończeniem I wojny światowej. Wojna z perspektywy dwupłatowego myśliwca wyglądała znacznie bardziej romantycznie niż z perspektywy okopów. W okopach inni chłopcy ginęli milionami, często nie widząc przeciwnika, masakrowani przez artylerię i duszeni gazem. Tymczasem ówcześni piloci byli jak średniowieczni rycerze. Gdy strącili pilota przeciwnika, lądowali obok niego, opatrywali mu rany i zapraszali na wino. Własnej żandarmerii oddawali go dopiero rankiem następnego dnia, po uczczeniu walki licznymi toastami. Amerykańscy lotnicy chcieli dłużej tak powalczyć w słusznej sprawie i przeżyć kolejne przygody; mieli żyłkę awanturników. Mieli też doświadczenie bojowe, zdobyte w ostatnim roku I wojny światowej. Swoją polską jednostkę nazwali eskadrą kościuszkowską. Przewinęło się przez nią 17 Amerykanów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak