Jak woda będzie ci sięgała do ramion, otwórz drzwi na przestrzał, żeby się przelała przez samochód. Inaczej cię porwie, jak tamtą ciężarówkę – krzyczy ratownik do kierowcy landrowera. Za kierowcą, ciasno upakowane, leżą bochenki chleba i pudełka leków. To wszystko jedzie do Bogatyni. Nikt jeszcze nie wie, że nie dojedzie.
W sobotę, 7 sierpnia, we wszystkich serwisach informacyjnych dramatyczna informacja: Bogatynia tonie! „Padający od wczesnych godzin porannych ulewny deszcz spowodował wylanie rzek Miedzianka i Witka. Ogromna fala niszczy po drodze domy, zrywa asfalt i porywa samochody” – komunikaty brzmiały coraz bardziej przerażająco. Rzeczywistość była jeszcze gorsza: Bogatyni groziło odcięcie od świata. Ludzie w rozpaczy ratowali, co było pod ręką. Nikt nie wiedział, ile tej wody jeszcze będzie, co zniszczy, kogo zabierze. Po kilku godzinach miasto otoczyła rwąca fala. Potem popłynęła dalej, zalewając wsie, drogi i lasy. O północy dotarła do Zgorzelca. W Bogatyni i Radomierzycach zabiła 3 osoby. W Zgorzelcu zalała nadrzeczne bulwary. Następnego dnia woda zaczęła opadać. I odsłoniła ogrom zniszczeń. – Proszę o pomoc wszystkich ludzi dobrej woli, instytucje i firmy. Trzy czwarte naszego miasta jest zniszczone – tego dramatycznego apelu burmistrza Bogatyni słuchała cała Polska.
Na własne ryzyko
Na pierwszym rondzie za Zgorzelcem bezradnie krążą samochody osobowe. Drogę w kierunku Bogatyni przegradza policyjny radiowóz. – Mam rozkaz nikogo tędy nie puszczać. Będzie jechał ciężki sprzęt do Bogatyni – przemoknięty policjant stanowczo odsyła zdesperowanych do szosy na Sulików. – Tamtędy możecie jeszcze próbować. Jak zdążycie – dodaje. Wtedy, przed 17.00, były jeszcze teoretyczne szanse na dotarcie do miasta najkrótszą drogą. Po okazaniu prasowej legitymacji, popartej błagalną perswazją, policjant puszcza mnie dalej. Do kolejnego ronda, skąd można skręcić do Radomierzyc, jest kilka kilometrów doskonałej drogi. Tu kolejna blokada policyjna.
Stąd już nikt nie pojedzie dalej, chyba tylko amfibie. – Za wzniesieniem już jest woda. Zerwało mostek na Witce – mówi policjant, a jego słowa z trudem przebijają się przez ścianę deszczu. Proponuje zostawić auto na stacji benzynowej i ewentualnie, na własne ryzyko, iść dalej pieszo. Nagle z hukiem syren i oślepiającym mruganiem świateł do ronda zbliżają się dwa wozy strażackie. Jadą do Bogatyni. Po krótkiej naradzie z policjantem skręcają do Radomierzyc. Za radą policjanta zostawiam samochód na stacji benzynowej i wracam na rondo. Czekam na okazję – amfibię, straż pożarną – która zabierze mnie do Bogatyni. Po chwili widać nadjeżdżającą kawalkadę landrowerów. Wiozą lekarstwa i żywność dla Bogatyni. Wykorzystuję okazję i wskakuję nieproszony do ostatniego auta. Kierowca uśmiecha się ze zrozumieniem. Jedziemy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Roman Tomczak