Prezydent Bronisław Komorowski rozpoczyna urzędowanie od wywołanego przez siebie sporu o krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego. To niedobry prognostyk dla tej prezydentury.
Ta sprawa wpisuje się w kontekst kilku kwestii, których rozwiązanie przesądzić może o społecznym odbiorze tej prezydentury, współtworząc warunki dla jej sukcesu bądź porażki. Szansą prezydenta Komorowskiego byłoby wyciągnięcie ręki nie tylko do swych przeciwników politycznych, ale przede wszystkim do milionów Polaków, dla których dramat pod Smoleńskiem stał się ważnym elementem ich obywatelskiej identyfikacji. Nalegając na usunięcie krzyża, Komorowski pokazał nie tylko, że uwiera go pamięć o tragicznie zmarłym poprzedniku. Bolesny w tej decyzji jest także brak szacunku dla idei ciągłości państwa oraz prezydenta jako symbolu państwowości, co także krzyż pod pałacem upamiętniał. Któż, jeśli nie głowa państwa, ma się o takie imponderabilia upominać?
Prezydentura dobrych gestów?
Prezydent Komorowski mógłby emocje rozładować, ogłaszając, że staje na czele komitetu honorowego, który w miejscu, gdzie stoi krzyż, szybko wzniesie pomnik upamiętniający wszystkie ofiary katastrofy. Czy będzie go stać na taki gest? Nowy prezydent wbrew temu, co sądzą jego przeciwnicy, nie będzie marionetką premiera Tuska. Pokazał to, mianując swoich bliskich współpracowników do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a także promując, wbrew premierowi, Grzegorza Schetynę na swego następcę w Sejmie. Gdyby udało mu się, kilkoma gestami dobrej woli, rozbroić negatywne emocje po drugiej stronie, miałby szanse na nowe otwarcie, co tylko wzmocniłoby jego pozycję. Jego szansą jest prezydentura dobrych gestów wobec wszystkich Polaków, otwarta na różne wrażliwości, a przede wszystkim powrót do tego, co w jego życiorysie kiedyś było najpiękniejsze – odwagi pójścia tam, gdzie inni bali się podążać. Czy prezydent Komorowski znajdzie w sobie odwagę harcerza Komorowskiego, który kiedyś, pomimo grożących mu sankcji, poszedł z kwiatami pod Grób Nieznanego Żołnierza, aby uczcić zakazane święto 11 Listopada, i teraz wbrew swemu zapleczu pójdzie złożyć kwiaty na grobie Lecha Kaczyńskiego?
Kłopotliwy przyjaciel
Trzeba także pytać, jaką rolę w jego otoczeniu będzie odgrywał Janusz Palikot. Żadna z dotychczasowych nominacji Komorowskiego nie potwierdza, aby w jego otoczeniu mieli się znaleźć ludzie bliscy Palikotowi. Komorowski wyraźnie stawia na byłych działaczy Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, którego struktury tworzył w Warszawie i na Mazowszu. Nie oznacza to jednak, że Palikot w życiu politycznym Komorowskiego przestał być ważny. Przyjaźń między nimi, jak zapewniają ludzie ze ścisłego kierownictwa Platformy, była częścią większego planu politycznego. Był on układany pod koniec ubiegłego roku, gdy wydawało się, że premier Tusk, pomimo wahań, zdecyduje się na start w wyborach prezydenckich. Komorowski był wymieniany w gronie jego potencjalnych następców jako przyszły premier. Planował dalsze rządzenie już nie z PSL, ale z SLD. Konstruktorem tego przymierza miał być Palikot. Zresztą niebezinteresownie. Liczył, że zajmie ważne funkcje w tym gabinecie. Był także ważnym doradcą Komorowskiego w czasie ostatniej kampanii, choć jego wyczyny przynosiły kandydatowi Platformy więcej szkód aniżeli pożytku. Komorowski zawsze bronił Palikota po kolejnych jego wybrykach, a przynajmniej raz ocalił mu skórę. Miało to miejsce, gdy po wypowiedzi, że Grażyna Gęsicka uprawia „prostytucję polityczną” nawet Tusk uznał, że miara się przebrała i chama z Lublina chciał z Platformy usunąć. Wówczas Komorowski rzucił na szalę cały swój autorytet, aby go ocalić, co w końcu mu się udało.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski