Wszystkie obietnice prezydenta

Wiele obietnic złożył prezydent-elekt swoim wyborcom w czasie kampanii wyborczej. Niektóre trudno będzie spełnić, ponieważ za dużo kosztują budżet państwa. Inne nie kosztują wcale, ale ich spełnienie nie jest możliwe, bo nie należą do kompetencji prezydenta.

3m 19s

Nie sposób wyliczyć wszystkiego, co obiecali dwaj główni kandydaci w czasie kampanii wyborczej. Im bliżej było wyborów, tym odważniejsze pojawiały się pomysły. Ekonomiści ocenili, że spełnienie obietnic wyborczych Jarosława Kaczyńskiego kosztowałoby 59 mld zł, czyli więcej niż Bronisława Komorowskiego, którego obietnice wyceniono na ponad 30 mld zł. Ale wybory wygrał Komorowski i to on będzie musiał z wypowiedzianych słów się wytłumaczyć.

1. Podwyżka pensji nauczycieli
To najdroższa obietnica Komorowskiego. W czasie spotkania z wyborcami we Włocławku (25 czerwca) marszałek obiecał, że pensje nauczycielskie wzrosną o 30 proc. Gdyby rzeczywiście tak się stało, budżet państwa musiałby na podwyżki wydać około 15 mld zł. Co na to minister finansów? – To obietnica rządu w pierwszym roku tej kadencji. Dotrzymamy jej. Bronisław Komorowski o tym przypomniał – powiedział po wyborach Jacek Rostowski. Skoro podwyżki były obiecywane wcześniej, dlaczego ich nie zrealizowano? Gdy pytaliśmy o to ministra finansów kilka miesięcy temu, twierdził, że na razie na podwyżki nie ma pieniędzy. Kiedy więc nauczyciele mogą się spodziewać podwyżek? – Podwyżki będą, ale nie od razu tak duże, jak obiecywał kandydat – studzi emocje Michał Boni, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów i główny architekt polityki społecznej rządu. – Na razie 7 proc., tak jak wcześniej obiecaliśmy, a później będziemy dyskutowali nad tym, jak to ma być w roku 2011 – podkreślał. Kiedy będzie to „później”? Ostatnio premier Donald Tusk stwierdził, że jednym ze sposobów na oszczędzanie będzie zamrożenie pensji sfery budżetowej. W „Założeniach projektu budżetu państwa na rok 2011”, przygotowanych przez Ministerstwo Finansów, nie ma śladu po podwyżkach dla budżetówki. A przecież to nie prezydent decyduje o podwyżkach płac kogokolwiek.

2. Pozostawienie KRUS-u
Ta obietnica może kosztować grubo ponad 10 mld zł. W czasie krajowego zjazdu Kółek i Organizacji Rolniczych w Warszawie (30 czerwca) Bronisław Komorowski powiedział: „Nie znam ani jednego polityka, który by mówił, że należy zlikwidować KRUS”. Marszałek ma krótką pamięć, bo w czasie parlamentarnej kampanii wyborczej z 2007 r. jednym z flagowych postulatów PO była właśnie likwidacja systemu ubezpieczeń rolniczych. Po wygranych wyborach, w czasie rozmów na temat utworzenia rządu z PSL, PO oświadczyła, że pomysł na likwidację czy nawet gruntowną reformę KRUS-u zawiesza na kołku, bo nie godzi się na to koalicyjny partner. 23 września 2008 r. Grzegorz Schetyna, wtedy wicepremier, mówił o konieczności reformy systemu oraz o tym, że chce, by bogaci rolnicy byli poza nim, a KRUS był raczej wsparciem dla tych, którzy mają niewiele ziemi. Niecałe dwa lata później kandydat PO na prezydenta nie widzi potrzeby reformy systemu. KRUS co roku kosztuje budżet państwa kilkanaście miliardów złotych. Do ubezpieczenia rolników dopłacają więc ci, którzy płacą podatki. Co na to minister finansów? – Reformę KRUS trzeba zacząć od najbogatszych rolników, którzy powinni zostać wprowadzeni do powszechnego systemu emerytalnego – twierdzi Jacek Rostowski.

Dziękujemy, że z nami jesteś

Subskrybuj i ciesz się nieograniczonym dostępem do wszystkich treści

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń ten artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5

Tomasz Rożek