Na Półwyspie Koreańskim sytuacja dawno nie była tak napięta. Wydaje się, że obydwie strony okopują się na swoich pozycjach i przygotowują do starcia. Czy skończy się na wojnie na słowa i gesty?
Pod koniec marca br. na Morzu Żółtym, niecałe dwa kilometry od brzegu Korei Północnej, zatonął „Cheonan” – okręt wojenny (korweta), należący do Korei Południowej. Silna eksplozja rozerwała okręt na dwa kawałki. Ze 104-osobowej załogi udało się uratować 58 marynarzy. Utonęło 46 osób. Eksplozję i zatonięcie mogła spowodować stara mina – pozostałość po wojnie koreańskiej (sprzed prawie 60 lat) – albo samoczynny wybuch pocisków, jakie na swoim pokładzie przewoziła korweta. Nic nie wskazywało na udział kogokolwiek z zewnątrz.
Mina, przypadek albo atak
Władze Korei Południowej – mocno zaangażowane w dialog z komunistycznym sąsiadem – studziły emocje i prosiły o powstrzymanie się od komentarzy do momentu zakończenia śledztwa. O powstrzymanie sądów prosiły też Stany Zjednoczone i Chiny. Półwysep Koreański to jeden z najbardziej zapalnych punktów na mapie świata. Zatopioną korwetę dosyć szybko udało się zlokalizować. Niektóre jej części wydobyto, przetransportowano na brzeg i poddano bardzo dokładnej analizie. Niecałe dwa miesiące po katastrofie, 19 maja, południowokoreański minister spraw zagranicznych Ju Miung Hwan ogłosił wyniki śledztwa. Korweta „Cheonan” poszła na dno w wyniku ataku torpedowego, przeprowadzonego z pokładu łodzi podwodnej należącej do Korei Północnej. Ta wszystkiemu zaprzeczyła, choć podkreśliła, że okręt znajdował się na wodach terytorialnych Korei Północnej. W istocie chodzi o obszar sporny, do którego prawo roszczą sobie obydwie Koree.
Eksperci sobie, Korea sobie
Po ogłoszeniu wyników pracy Międzynarodowego Komitetu Inwestygacyjnego (pracowali w nim eksperci z pięciu różnych państw), sytuacja zaczęła się zaogniać. Korea Południowa w stan najwyższej gotowości postawiła swoją armię. Dodajmy – maleńką w porównaniu z ponadmilionową armią Korei Północnej. Seul zamroził wszystkie relacje handlowe z Koreą Północną, zakazał również jej flocie handlowej wpływania na swoje wody terytorialne. Zerwał wszystkie kanały dyplomatyczne. Nałożył sankcje ekonomiczne i poprosił państwa, z którymi ma dobre stosunki, by same zrobiły to samo. Korea Północna (która nie przyznaje się do ataku) grozi, że wprowadzanie dalszych sankcji może spowodować wznowienie działań wojennych. Obydwie Koree od 60 lat oficjalnie są w stanie wojny. Oficjalna północnokoreańska agencja prasowa KCNA napisała, że „nie ma potrzeby okazywać litości albo cierpliwości takim konfrontacyjnym maniakom, socjopatom, zdrajcom i podżegaczom wojennym jak grupa Lee Mung Baka”. Lee Mung Bak to prezydent Korei Południowej.
Słowa, słowa, słowa
Dyplomaci Chin, USA i Japonii najpierw wzywali do spokoju, ale gdy sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli, podjęto nerwowe konsultacje. Do Seulu przyleciała amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton. Wcześniej była w Pekinie. Clinton w Seulu zapewniła Koreę Południową, że jest „sojusznikiem i przyjacielem USA”: – Będziemy stali przy was w tych trudnych czasach i będziemy stali przy was zawsze – mówiła. Wcześniej wspominała jednak o tym, że USA nie będą robiły niczego, co spowodowałoby eskalację konfliktu. W języku dyplomacji znaczy to tylko tyle, że na słowach się skończy. Znowu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek