Od czasu rewolucji francuskiej trwa wielki spór, jak daleko państwo może ingerować w to, czego dzieci uczą się w szkole. Patrząc na ten problem z drugiej strony, można by go ująć pytaniem, jak daleko państwo szanuje jedno z praw człowieka – prawo rodziców do wychowania własnych dzieci.
Jeśli się pod tym kątem spojrzy na polskie prawo oświatowe, to okaże się, że należy ono do jednych z lepszych na świecie. Polacy mają dużą w swobodę w zakładaniu szkół i wyborze obowiązującego w nich modelu wychowania. W rankingu monitorującego te kwestie szwajcarskiego ośrodka OIDEL Polska zajmuje wysokie 12. miejsce, z wynikiem 80 punktów na 100 możliwych. Za nami znalazły się takie kraje, jak Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania czy Austria.
Jak korzystamy z tej wolności? Na około 29,5 tys. polskich szkół podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych tylko 8 proc. to szkoły niepubliczne. 1165 z nich prowadzą stowarzyszenia i inne instytucje społeczne. Nieco ponad 300 to szkoły organizowane przez Kościoły, a około 800 przez inne podmioty niepubliczne. Tak więc mamy w Polsce szeroką wolność edukacyjną, ale w praktyce możliwość wyboru placówki oświatowej jest niewielka.
Powody tego stanu rzeczy są przede wszystkim finansowe – nauka w szkołach niepublicznych kosztuje, dlatego zbyt mało Polaków stać na posłanie do nich swoich dzieci. Jednak najpoważniejszy problem z wykorzystaniem wolności edukacyjnej tkwi w samych rodzinach. Polega on na tym, że rodzice zbyt wcześnie abdykują wychowawczo. Najczęściej robią to już w chwili, gdy posyłają swoje dziecko do szkoły.
Podsumowując: mamy w Polsce szeroką wolność edukacyjną, ale nie możemy być zadowoleni ze stopnia, w jakim z niej korzystamy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Wysocki, publicysta