O wystawach antyaborcyjnych i o tym, w jaki sposób bronić poczętego życia, z Mariuszem Dzierżawskim rozmawia Bogumił Łoziński.
BOGUMIŁ ŁOZIŃSKI: Ile ma Pan obecnie procesów z powodu eksponowania antyaborcyjnych wystaw?
MARIUSZ DZIERŻAWSKI: – Aktualnie żadnego, choć słyszałem, że do prokuratury wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w sprawie wystawy w Rzeszowie, na której m.in. ukazywaliśmy zdjęcia dzieci zabitych w wyniku aborcji, oraz billboardu z Poznania, który przypominał, że aborcję dla Polek zalegalizował Hitler. Dotychczas osoby, które są zaangażowane w organizowanie naszych wystaw, miały pięć procesów. Żadnego nie przegraliśmy, wszystkie sądy uznały, że mamy prawo ukazywać prawdę o aborcji.
Dlaczego broni Pan życia, pokazując w miejscach publicznych drastyczne zdjęcia rozszarpanych dzieci?
– Ponieważ inne formy walki o życie są nieskuteczne. Doświadczenia ostatnich kilkudziesięciu lat w Europie i USA pokazują, że systematycznie zwiększa się zakres dopuszczalności aborcji i jednocześnie w świadomości społecznej wytwarza się przekonanie, że nie ma nic złego w zabijaniu dzieci przed urodzeniem. Ponad pięć lat temu uświadomił mi to Gregg Cunningham, dyrektor Centrum Reform Bioetycznych w Kalifornii, który od kilkunastu lat prowadzi podobną działalność, tyle że plakaty antyaborcyjne umieszcza na ciężarówkach.
Czyli edukacja za życiem poprzez mocny przekaz i szokowanie?
– Można tak powiedzieć. Taka metoda sprawdziła się w ostatnich kilkudziesięciu latach w wielu udanych kampaniach społecznych. Jako przykład mogę podać kampanię przeciwko antysemityzmowi, wykorzystującą wstrząsające zdjęcia z Holokaustu, kampanię na rzecz czarnych, czy przeciwko wojnie w Wietnamie. Wszystkie wykorzystywały szokujące obrazy i były bardzo skuteczne.
A czy pokazałby Pan zdjęcia ze swojej wystawy dzieciom?
– Dzieci nie są celem naszych wystaw.
Ale ekspozycje są pokazywane na ulicy, więc mogą je obejrzeć.
– Pokazywanie takich zdjęć dzieciom nie ma sensu, ale też nie dzieje się nic złego, jeśli je widzą. Przez pięć lat pokazywania wystaw nie spotkałem się z przypadkiem, że ich widok zrobił jakiemuś dziecku krzywdę czy wywołał traumatyczne przeżycie. Rzeczywiście to jest częsty argument przeciwko wystawie. Dostaję na przykład e-mail z pytaniem od rodzica, co ma powiedzieć dziecku o tych zdjęciach. Tyle że problem z tą wystawą mają dorośli, a nie dzieci.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Mariuszem Dzierżawskim