Katastrofa prezydenckiego tupolewa przypomina pod pewnym względem zabójstwo prezydenta Kennedy’ego – można odnieść wrażenie, że każdy ma na ten temat własną teorię. Nic w tym dziwnego – ludzie często gadają, co im ślina na język przyniesie. Problem w tym, że polskie władze nie przecinają tych spekulacji, a nawet spierają się między sobą.
Zamieszanie informacyjne, dotyczące przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem, jest potężne. Nadal pojawia się mnóstwo niesprawdzonych informacji i spekulacji na temat możliwych przyczyn tragedii. Wiele z nich to czyste bzdury. Ale przeciętny Polak nie ma najmniejszej szansy na ich zweryfikowanie. Kwestia podstawowa: o której godzinie samolot spadł? Najpierw wszyscy trąbili, że to się stało o 8.56. O tej właśnie godzinie syreny w całej Polsce wyły na znak żałoby. Potem pojawiły się informacje, że to było jakieś 10 minut wcześniej.
Spytany o tę kwestię rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa najpierw westchnął głęboko, a potem odparł: – Polskie organy ścigania, w tym prokuratura wojskowa, dokładnie, oficjalnie nie wiedzą, o której [godzinie] nastąpiła katastrofa. Dodał, że można to będzie powiedzieć dopiero po otrzymaniu raportu o zawartości tak zwanych czarnych skrzynek. Inny przykład: pojawiła się informacja, że rozmieszczenie radiolatarni na lotnisku w Smoleńsku było nietypowe. Że bliższa radiolatarnia jest umiejscowiona zwykle 1 kilometr od pasa startowego, a dalsza – 4 kilometry. Tymczasem w Smoleńsku dalsza radiolatarnia znajduje się 6 kilometrów od pasa startowego. Czy to mogło przyczynić się do katastrofy?
Pułkownik odpowiada
Płk Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, odpowiedzialnego za loty najważniejszych osób w naszym państwie, mówi, że nie ma czegoś takiego jak standardowa odległość radiolatarni od pasa startowego. Wiadomo tylko, że na osi pasa startowego powinny znajdować się dwie radiolatarnie. – Ale w jakiej odległości, to już zależy od ukształtowania terenu, przeszkód itd. – tłumaczy doświadczony pilot. Dodaje, że odległość radiolatarni od pasa opisana jest w tzw. karcie podejścia, czyli dokumencie, z którym piloci zapoznają się w trakcie przygotowań do lotu. Odległość radiolatarni od pasa startowego decyduje o tym, na jakiej wysokości powinien znajdować się samolot nad tą radiolatarnią. – Jeżeli była na 6. kilometrze, to powinna to być wysokość 300 metrów – mówi płk Pietrzak.
Ale nawet tak doświadczony pilot jak on nie jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania, nasuwające się w kontekście tej katastrofy. Pojawiły się bowiem informacje, że na potrzeby przylotu do Smoleńska premiera Rosji Władimira Putina na tamtejszym lotnisku zamontowano system MMLS. Przypomina on popularny system ILS, wspomagający lądowanie samolotu w warunkach ograniczonej widzialności i niskiego zachmurzenia. Różnica polega na tym, że MMLS, produkowany przez amerykańską firmę Raytheon, jest przenośny. Da się go w miarę szybko rozstawić i dzięki temu podnieść bezpieczeństwo lądowania na lotniskach słabo wyposażonych czy wręcz lotniskach polowych. Czy był on używany w Smoleńsku parę dni przed katastrofą, gdy na uroczystości katyńskie przylecieli tam premierzy Putin i Tusk, a następnie został zdemontowany? Pytany o to płk Pietrzak przyznał, że pierwszy raz słyszy o czymś takim i w ogóle nie zna systemu MMLS.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała