Rzekł Pan do Jonasza: „Wstań, idź do Niniwy – wielkiego miasta – i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze”. A Jonasz wstał i wsiadł na statek płynący w przeciwnym kierunku, bo nie chciało mu się pełnić woli Bożej.
Pan pokrzyżował jednak jego plany. Jonasz został wrzucony do morza, gdzie połknęła go wielka ryba. W jej wnętrznościach leniwy prorok przesiedział trzy dni i trzy noce. Tam nareszcie zaczął się modlić.
Mimo ogromu poniesionej w Smoleńsku ofiary, Polska nie jest Chrystusem narodów. Jest Jonaszem w brzuchu wielkiej ryby. Przez wiele lat Bóg przygotowywał nasz naród do pełnienia duchowej misji w Europie. Dawał znaki: Papież Polak, „Solidarność”, ks. Jerzy Popiełuszko. Kiedy tracił cierpliwość, formułował swoje wezwanie wprost w pismach św. Faustyny Kowalskiej czy Jana Pawła II. Ale my woleliśmy żyć po swojemu: zarabiać pieniądze, robić zakupy i mieć w nosie wspólnotowe obowiązki. Aż nadszedł dzień 10 kwietnia 2010 roku i narodowa tragedia wyrzuciła nas za burtę wygodnej egzystencji. Trafiliśmy na dno, gdzie pewnie utonęlibyśmy z rozpaczy, gdyby nie połknęła nas wielka ryba. Symbol chrześcijaństwa. Biblijne trzy dni i trzy noce jeszcze trwają. Z wnętrzności wielkiej ryby Polacy wspólnie modlą się do Pana. Wyciszyli się, nabierają pokory, niektórzy powoli dostrzegają, że nie panują nad swoim życiem. Że naszą narodową historię, podobnie jak historię każdego z nas, pisze Bóg. I że tylko pełnienie Jego woli może uczynić nas szczęśliwymi.
Jak skończyła się historia Jonasza, wszyscy wiemy. Kiedy wielka ryba wypluła proroka na brzeg, ten udał się wreszcie do Niniwy i wołał do jej mieszkańców: „Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona”. I stał się cud. Mieszkańcy miasta nawrócili się, a litościwy Pan odstąpił od ich karania. Nie wiemy, czy współczesna Europa jest w stanie przejąć się Bożym upomnieniem. Ale nie powinniśmy zbytnio zaprzątać sobie tym głowy. Ważne, byśmy nieustannie sami się nawracali i nie bali się głosić Ewangelii światu. Byśmy w końcu stali się prawdziwymi apostołami miłości i odkupienia. Ale też byśmy nazywali po imieniu zło: aborcję, eutanazję, eksperymenty genetyczne i inne wielkie grzechy XXI wieku, oczywiście bez agresji i osądzania konkretnych ludzi. Nie chodzi o to, żeby występować w imieniu Polski, popadając przy okazji w narodową megalomanię. Czy biblijni prorocy mieli poczucie wyższości wobec tych, którym przekazywali Boże zamysły? Przeciwnie: ponieważ mieli świadomość własnej grzeszności, byli pełni współczucia czy – jak powiedzielibyśmy dziś – empatii. Dlatego lepiej występować we własnym imieniu, dzieląc się historią życia, w którym Jezus Chrystus dokonał niemożliwego. Wprowadził nas w śmierć, byśmy mogli przylgnąć do Jego krzyża i odnaleźć pokój serca. Pora raz na zawsze odwrócić się od pogańskich bożków i zacząć się kompromitować. Tak, kompromitować, bo w oczach tego świata podjęcie krzyża wciąż jest największą głupotą, jaką może zrobić człowiek. Ten przez małe „c”, i Ten przez wielkie „C”, który zarazem jest naszym Bogiem.
Katastrofa w Smoleńsku uczy nas szacunku dla śmierci. Pokazuje jej okrutną moc, ale i kluczową rolę w planie zbawienia. Jeśli miłosierny Bóg zabiera do siebie w jednej chwili tylu wspaniałych ludzi, to znaczy, że śmierć nie jest taka straszna, jak to się wydaje z ludzkiej perspektywy. W rzeczywistości jest bramą do życia wiecznego. Trudno o silniejszy impuls do tego, byśmy przestali drżeć przed śmiercią i godzili się na codzienne umieranie dla złośliwej żony, pijanego męża czy bezwzględnego szefa w pracy.
Wyjście Jonasza na brzeg z brzucha wielkiej ryby można porównać do porodu. Z chrześcijańskiego doświadczenia śmierci wychodzi odmieniona Polska. Rodzi się nowy naród (rdzeń tego słowa nie jest przypadkowy). Naród potrafiący iść za swoim Bogiem choćby czterdzieści lat przez pustynię. Czy sprostamy temu wyzwaniu? Czy staniemy się podobni do biblijnych Izraelitów? Po ludzku krnąbrnych i leniwych, ale każdego dnia nasłuchujących wskazówek z góry. Głęboko wierzę, że doświadczenie smoleńskiej tragedii odmieni oblicze ziemi. Tej ziemi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, publicysta