Czy projekt ustawy o odpowiedzialności urzędników za błędne decyzje ma rzeczywiście zlikwidować nieprawidłowości?
Poselski projekt ustawy o odpowiedzialności urzędników, wprowadzający wysokie kary za błędnie wydane decyzje, miał być prawdziwą rewolucją. To pierwszy w polskim systemie tego rzędu akt prawny, likwidujący dysproporcje na linii frontu między obywatelem i urzędnikiem. Strat z powodu błędnych decyzji aparatu (lub ich braku) nie brakuje. Tylko w tym roku 10 przedsiębiorców poskarżyło się Rzecznikowi Praw Obywatelskich na nieprawidłowości w ZUS, aparacie skarbowym i wymiarze sprawiedliwości. – To wierzchołek góry lodowej – ocenia Roman Kluska, założyciel Optimusa, osiem lat temu bezzasadnie zatrzymany pod zarzutem wyłudzenia podatku VAT. – Zdecydowana mniejszość tego typu wypadków jest odnotowywana. Skala zagrożenia jest kilkakrotnie wyższa. Oczywiście jak każdy kij, tak i ten ma dwa końce. Polski system prawny nie należy do przejrzystych. Może się okazać, że na skutek zagrożenia karą urzędnicy będą odwlekać decyzje. Po wtóre większość decyzji jest jednak wydawana zgodnie z porządkiem prawnym. Jeżeli na ich skutek powstaje szkoda, to nie urzędnik, który jest pod nimi podpisany, powinien ponosić odpowiedzialność. – Mimo tego to krok w dobrym kierunku – uważa Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.
Pomysł ustawy powstał już
2 lata temu, obecnie trwają nad nim intensywne prace. Projekt znajduje się w podkomisjach sejmowych i, jak twierdzą ich członkowie, jest szansa, by w ciągu 2 miesięcy został uchwalony przez parlament. – Robimy wszystko, aby zakończyć prace – twierdzi przewodniczący komisji poseł Marek Wójcik (PO).
Ustawa jest krótka i węzłowata. Urzędnik, który wydał decyzję z naruszeniem prawa, będzie mógł być obciążony karą w wysokości nawet rocznego uposażenia. Szefowi urzędu natomiast, jeśli nie zawiadomi prokuratury, grozić będą 3 lata więzienia. – Wielu przedsiębiorców jest oskarżanych o przestępstwa, których nie popełnili, lądują za kratkami, bo prawo jest zawiłe albo po prostu nie da się go stosować – komentuje prof. Andrzej Blikle, szef cukierniczego imperium.
Domiar i aresztowania
W latach 1999–2000 krakowscy przedsiębiorcy Lech Jeziorny i Paweł Rey zrealizowali wykupy menedżerskie Zakładów Mięsnych w Krakowie S.A. oraz Towarzystwa Inwestycyjnego Safri. W wyniku restrukturyzacji 3 lata później powstały Krakowskie Zakłady Mięsne Krakmeat, a na terenach dawnej rzeźni miejskiej, w odrestaurowanych ze smakiem budynkach – centrum handlowe Galeria Kazimierz.
Działania te zostały negatywnie ocenione przez Urząd Kontroli Skarbowej oraz prokuraturę. Przedsiębiorcy zostali oskarżeni o pranie brudnych pieniędzy, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej i na szkodę spółek. UKS nałożył na firmę gigantyczne domiary. W rezultacie firma zbankrutowała, bez pracy zostało ok. 300 osób.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Puch, dziennikarz gospodarczy