Do Moskwy wrócił terror. Po czterech latach spokoju w rosyjskiej stolicy znowu wybuchły bomby.
Terroryści zaatakowali w dwóch miejscach. O 7.56 w drugim wagonie pociągu metra, stojącego na stacji Łubianka, nastąpił wybuch. Drugi zagrzmiał ok. 50 minut później na stacji park Kultury – na tej samej linii metra. – Wyjeżdżałem właśnie na górę, kiedy zorientowałem się, że coś jest nie tak. Schody jadące w dół zatrzymały się i zaczęli nadawać komunikat, żeby opuścić metro – opowiadał Asied, student pierwszego roku Akademii Medycznej. – Nikt nie wiedział, co się dzieje. Dopiero po chwili zobaczyłem pierwszych rannych. Mieli krew na twarzach, poparzenia. Jacyś ludzie wynosili ciało – wspomina. – Tą linią mieli przyjechać moi znajomi, akurat nieco wcześniej zdzwanialiśmy się. Na szczęście nic im się nie stało.
Dmitrij jechał w pierwszym wagonie feralnego pociągu. W trzecim była bomba. „Widziałem wypadające szyby, nie wiedziałem, co się dzieje. Jakaś kobieta upadła, tłum dosłownie szedł po niej. Podniosłem ją i pobiegliśmy do wyjścia” – opowiadał „Echu Moskwy”. Ekipy ratunkowe pojawiły się bardzo szybko i, jak przekonują ludzie, którzy wydostali się spod ziemi, akcje ratunkowe przebiegały sprawnie. Karetki, helikoptery szybko odtransportowały rannych. Ale to i tak nie powstrzymało pytań do rosyjskich władz. „Dlaczego po pierwszym zamachu metro dalej jeździło?”, „Dlaczego nie było alarmu, dlaczego nikt nie poinformował ludności?”.
W telewizji śniadanie
Najszybciej zareagowała sieć internetowa i radio. Główne stacje telewizyjne milczały. „Co by szkodziło Miedwiediewowi czy Bortnikowowi (szef FSB) wystąpić na żywo w telewizji na dowolnym z państwowych kanałów i porozmawiać z ludźmi. Tak porozmawiać, żeby do metra nie wsiadali, i żeby nie było paniki? A jeśliby wybuchów było nie dwa, a pięć? Zamiast tego na głównych państwowych kanałach od momentu pierwszego wybuchu aż do 9 rano śpiewali, tańczyli, przygotowywali śniadania, usuwali ból ruchem rąk” – pisał następnego dnia „Moskowskij Komsomolec”.
Wprawdzie i Kanał Pierwyj, i Rossija dały krótką informację o wybuchu o 8.30, ale potem wróciły do beztroskich porannych programów. Pozostała poczta pantoflowa. – Zadzwonił do mnie przyjaciel i powiedział: „nie wychodź z domu”. Wybuchy w metrze – opowiadała Irina (nie chce podać nazwiska). – Byłam przerażona. Zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że nigdzie nie idę – dodaje. – Włączyłam radio. Za chwilę była druga bomba – na parku Kultury. Myślałam, że mi serce stanie. Zadzwoniłam do rodziców – na szczęście działały stacjonarne, bo komórki padły – wspomina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Justyna Prus, korespondentka "Rzeczpospolitej" w Moskwie