Ogromne nadzieje na nową erę międzynarodowego pokoju towarzyszyły rok temu zaprzysiężeniu Baracka Obamy na prezydenta USA. Dwanaście miesięcy później nawet entuzjastyczni zwolennicy Obamy muszą przyznać, że świat w znacznej mierze pozostał taki sam, a pod kilkoma względami sytuacja nawet się pogorszyła.
Przed każdymi wyborami prezydenckimi kandydaci zapowiadają, że po zwycięstwie będą postępować zupełnie inaczej niż urzędujący prezydent. Potem jednak ci, którzy zdobywają fotel prezydencki, z reguły łagodzą swoje nastawienie z chwilą przyjęcia na siebie odpowiedzialności wiążącej się ze sprawowaniem prezydentury. Obama jest wyjątkiem od tej reguły: wydaje się, że zarówno on, jak i wielu członków jego gabinetu, odpowiedzialnych za politykę zagraniczną i obronną, szczerze wierzyli, że wiele światowych konfliktów spowodowała nieudolna polityka administracji Busha i pędem ruszyli budować świat od nowa.
Podczas pierwszych miesięcy sprawowania urzędu prezydent poświęcił wiele czasu na przepraszanie za rzekome niedawne przewiny Ameryki, licząc na to, że taka publiczna skrucha uczyni Rosję bardziej ugodową, Iran skłoni do współpracy, a także przyczyni się do zmniejszenia gorączki nienawiści panującej w świecie radykalnego islamu. Pozytywne skutki tej postawy Obamy można dostrzec jedynie przy dużym wysiłku. Z drugiej strony, sądząc na podstawie ostatnich wydarzeń, al Kaida poczuła, że teraz znów może bezpiecznie atakować Amerykę.
Iran: spóźnione działanie
Obama i jego ekipa do niedawna zdawali się nie zauważać, że skorumpowany teokratyczny reżim w Iranie jest głęboko niepopularny w tamtejszym społeczeństwie. Nie rozumieli również, że narodowy interes Ameryki oraz interes światowego pokoju wymaga wspierania dzielnych działaczy demokratycznych, którzy wyszli na ulice Teheranu w proteście przeciwko sfałszowanym wyborom. Administracja Obamy zdawała się też nie dostrzegać, że tylko zmiana reżimu w Teheranie jest jedynym sposobem (pomijając interwencję wojskową), by pozbyć się w stu procentach ryzyka wejścia przez Iran w posiadanie broni nuklearnej, co groziłoby atomową zagładą w Ziemi Świętej. Rozważni obserwatorzy muszą mieć nadzieję, że ta lekcja została jednak odrobiona i amerykańskie wysiłki zostaną teraz skierowane na zastąpienie irańskiej teokracji rządem odpowiedzialnym za swój naród, oddanym sprawie pokoju w regionie i żywo zainteresowanym ograniczeniem rozprzestrzeniania się broni nuklearnej.
Rosja: ignorancja historyczna
Podobny klimat indolencji otaczał wysiłki administracji Obamy, zmierzające do dania nowego początku relacjom pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Zarówno nowy prezydent, jak i sekretarz stanu Hillary Clinton zignorowali fakt, że Władimir Putin nigdy nie pogodził się ze stratą sowieckiego imperium i jest głęboko nieusatysfakcjonowany skurczeniem się Rosji do rozmiarów z czasów Piotra Wielkiego. Rosyjskie naciski na tzw. bliską zagranicę – czy to na Zakaukazie, czy na Ukrainę – przeszły bez komentarza u amerykańskich kreatorów polityki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
George Weigel, teolog, publicysta, członek Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie (tłum. Magdalena Koc)