Ewa Farna ma 16 lat, trzy platynowe płyty w Czechach i kilkunastotysięczne tłumy na koncertach w Polsce. A przy tym nie przestała być sobą. Mówi, że najważniejsze są nauka i Dekalog.
Zwłaszcza czwarte przykazanie: Czcij ojca i matkę swoją. – Bo bez mamusi i tatusia nie byłabym tym, kim jestem – tłumaczy, przechylając głowę w bok. To jej taki znak rozpoznawczy. Nawet w komórce ma ich wpisanych czule: „Mamusia” i „Tatuś”. – To oni mnie wychowują, podpisali umowę z kompozytorem i menedżerem Leszkiem Wronką, bez nich nie miałabym tak oryginalnego życia. Ewa wie, że do domu musi wrócić około 23 i najlepiej jeśli się bawi w sprawdzonym towarzystwie pociech ich znajomych. – Nie miałabym sumienia się zbuntować, a jakby mi tak kiedyś zrobiły moje dzieci? – mówi. – Ale jak mam bałagan w pokoju, to zero partnerstwa – śmieje się. Jest 15.00, właśnie skończyła lekcje w gimnazjum polskim w Czeskim Cieszynie. Teraz, w styczniu, nadrabia zaległości z jesieni, kiedy odbywała 3-miesięczną trasę koncertową i zjawiała się w szkole kilka razy w tygodniu. Razem z kolegami idą coś zjeść do pizzerii „Verdi”. Kiedy we włączonym radiu nadają jej „Cicho” albo „Tam, gdzie ty”, specjalnie je podkręcają na cały regulator. Wtedy się śmieje: – Nie jestem gwiazdą, to moja przygoda ze śpiewaniem. Uważa, że najważniejsze, jak nauczyli ją rodzice, żeby być miłym dla innych. – Jak nie masz przyjaciół, bo jesteś wstrętny, to nic nie cieszy – podkreśla. W dzieciństwie lubiła śpiewać „Nie zadzieraj nosa” Czerwonych Gitar, i tak jej zostało.
Kucyki i głos
Daje ponad 100 koncertów rocznie i nie ma tremy. – Czego się bać? Ludzie chcą się bawić i ja też – podsumowuje. No chyba, że dostała właśnie jedynkę z matematyki. W ciągu trzech lat z uczennicy wędryńskiej podstawówki, noszącej aparat na zębach, stała się gwiazdą.– W tym biznesie pracują w większości kobiety – opowiada. – Każdej zależy, żeby o niej mówiono, by jak najlepiej wyglądać. Dlatego wiele rozbiera się do „Playboya”. – Za największy sukces uważam, że nie muszę tańczyć na scenie w majtkach, a ludzie przychodzą mnie słuchać – mówi. Na koncertach jak zwyczajna nastolatka nosi dżinsy, koszulki, nie kreuje się, gra z nią normalna, nieskandalizująca kapela. „Ze sobą w zgodzie trafię do siebie” – śpiewa. – Wszystko było zapisane gdzieś w górze – uważa. Nie miała wielkich planów, bo jak człowiek planuje, to się Pan Bóg śmieje. W Czechach w rankingu „Czeskiego słowika Mattoni 2009” zajęła trzecie miejsce przed Heleną Vondráčkową. Okazało się, że też w Czechach jej DVD jest najlepiej sprzedawane w 2009 r. Z dnia na dzień stała się popularna i w Czechach, i w Polsce. Na YouTube jej wykonania oglądają tysiące. A jeszcze w podstawówce nikt by tego nie przewidział. Śpiewała co prawda w szkolnym chórze,
a panie Halinka i Elżbieta przymuszały ją do solówek, ale w domu specjalnie się jej śpiewaniem nie przejmowali. Wszystko na poważniej zaczęło się od występu z Marylą Rodowicz w rodzinnej Wędryni. Miała 11 i pół roku i wygrała w zmaganiach, w których startowały 30-latki. Jako 12-latka zwyciężyła telewizyjną „Szansę na sukces”. Wtedy ciemnowłosą dziewczynkę z kucykami o silnym głosie oklaskiwali zgodnie Rynkowski, Cygan i Rubik. Zresztą ten głos urósł w niej, zanim sama wydoroślała.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych