Ten bohater nigdy nie zaistniał w historycznej pamięci Polaków. Pewnie dlatego, że był księdzem, a jego bohaterstwo wiązało się z wywózkami na Wschód.
Nad Lwowem wstał świt 18 czerwca 1940 r. W stronę stacji kolejowych zmierzały ciężarówki i furmanki, na których siedzieli wywożeni na Wschód ludzie. Na wybojach kołysały się ich tobołki, które w czasie nocnego najścia łaskawie pozwolili im wziąć Sowieci. W tę samą stronę, ku podlwowskiej stacji Persenkówka, szedł sobie o szóstej rano ponad 30-letni, samotny mężczyzna z walizeczką w ręku. Powoli zrównał krok z jednym z wozów. Siedzieli tam państwo Cieszkowscy, starsi ludzie z Poznańskiego.
Uzbrojony w karabin sowiecki strażnik szedł o kilkadziesiąt kroków z tyłu. Samotny mężczyzna przez chwilę szedł obok wozu, później położył na nim walizeczkę, a w końcu sam do niego wskoczył. Sowiecki żołnierz nie zareagował. W ten sposób do wywożonych na mroźny Wschód nieszczęśliwych ludzi dołączył ks. Tadeusz Fedorowicz, 33-letni wikary parafii św. Marii Magdaleny we Lwowie. W walizeczce niósł wino, hostie i szklany kieliszek, który miał posłużyć zamiast mszalnego kielicha.
Dobrowolnie akceptuję
Wyczyn ks. Fedorowicza przypomina bohaterstwo rotmistrza Pileckiego, o którym Polacy długo też prawie nic nie wiedzieli. Pilecki dostał się na ochotnika do obozu w Auschwitz, żeby zorganizować w nim ruch oporu. Ks. Fedorowicz natomiast pojechał na Wschód, żeby zesłańcy nie byli pozbawieni Ciała Chrystusa. Obaj bohaterowie w momencie podejmowania swoich decyzji wiedzieli, z jak strasznym wiąże się to ryzykiem. Wydawnictwo Norbertinum wznowiło w 2009 r. wojenne wspomnienia ks. Fedorowicza: „Drogi Opatrzności”. Ks. Fedorowicz opisuje w nich, jak zdobył zgodę arcybiskupa lwowskiego na dołączenie do wywożonych. Przy pierwszej, kwietniowej próbie dołączenia przypadkowo wpadł w kocioł NKWD i został wtrącony do więzienia na lwowskim Zamarstynowie.
Po dwóch tygodniach niespokojnego czekania w więzieniu stał sobie samotnie przy zakratowanym oknie, bo chwilowo zabrakło miejsca leżącego na podłodze. Układał w myślach plan modlitw. Wspominał: „Pomyślałem, że skoro kameduli siedzą zamknięci w celach za kratami, to i ja mogę tę sytuację dobrowolnie zaakceptować. Gdy tak to sobie ułożyłem, stało mi się lekko i radośnie. Byłem wprost szczęśliwy. Ale po paru minutach tego szczęścia rozległ się zgrzyt klucza w zamku. Wszedł enkawudzista i spytał: – Na bukwu F? Zgłosiłem się, podając nazwisko. Na to on: – Dawaj z wieszczami! – to jest z rzeczami”. Wyszedł na wolność.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak