Na adres poczty elektronicznej można wysłać nie tylko list czy zdjęcia z wakacji, ale także pieniądze.
Pierwszy polski bank elektroniczny, czyli oferujący konta obsługiwane niemal całkowicie przez internet, powstał zaledwie 9 lat temu, a już zaczyna się w Polsce upowszechniać coś, co jest kolejnym krokiem w kierunku wyparcia tradycyjnego pieniądza przez pieniądz elektroniczny. Są to internetowe systemy rozliczeniowe. Starają się je zbudować internetowy potentat Google oraz wirtualny sklep (niegdyś tylko księgarnia) Amazon. W Polsce funkcjonuje także system PayU, który jest partnerem serwisu aukcyjnego Allegro. Ale najpopularniejsze systemy tego typu to amerykański PayPal i europejski (brytyjski) Moneybookers. Systemy te zaczęły być znane w Polsce chyba dzięki emigrantom, którzy wyjechali za pracą, głównie do Wielkiej Brytanii, i pozostawili w Polsce rodziny. Powstał problem, jak szybko i tanio przekazywać im pieniądze zarobione za granicą. Zwykłe bankowe przelewy międzynarodowe są dość kłopotliwe, a nieraz bywają drogie, przynajmniej dla drobnych klientów banków. Wtedy pojawiło się zainteresowanie internetowymi systemami rozliczeniowymi. Na Zachodzie zaczęły się one rozwijać trochę inaczej – jako narzędzie służące internautom dokonującym zakupów przez internet, zwłaszcza w serwisach aukcyjnych, podobnych do Allegro.
E-mail jak karta kredytowa
Podstawowe zasady działania różnych internetowych systemów rozliczeniowych są podobne. Użytkownik zakłada w nich swoje konto. Najczęściej zasila je, przelewając środki ze swojego konta bankowego albo z karty kredytowej. A kiedy już ma pieniądze na koncie, może ich używać do robienia zakupów na internetowych stronach (tych, które dają taką możliwość), może też z jakiegokolwiek powodu przelać środki na konto innego użytkownika. Może to być, na przykład, przekazanie pieniędzy rodzinie czy darowizna na cele charytatywne. Możliwe bywa także przesłanie pieniędzy komuś, kto nie ma konta w internetowym systemie rozliczeniowym. Zawsze wymagane jest jednak podanie jego adresu poczty elektronicznej. Jego posiadacz otrzymuje wówczas od systemu e-mail o takiej mniej więcej treści: „Mamy dla ciebie pieniądze. Żeby je wypłacić, załóż u nas konto”. Każdy użytkownik konta może oczywiście wypłacić zgromadzone na nim przez siebie albo otrzymane od kogoś innego środki, przelewając je najpierw na swoje konto bankowe albo na rachunek swojej karty kredytowej. Prostota tego wszystkiego polega na tym, że aby przelać komuś pieniądze, nie trzeba znać jego danych, z wyjątkiem jednej – adresu e-mail. Inaczej mówiąc, do niedawna identyfikatorem służącym do przeprowadzania transakcji bezgotówkowych był kawałek plastiku i zapisane na nim informacje. W systemach typu PayPal czy Moneybookers tym identyfikatorem jest adres e-mail. Większym partnerom biznesowym internetowe systemy rozliczeniowe oferują bardziej zaawansowane rozwiązania. Na przykład PayPal daje swoim użytkownikom m.in. możliwość obsługi i śledzenia przesyłek towarów, śledzenia stanów magazynowych, obsługi krótkoterminowych kredytów. Ostatnio firma z Doliny Krzemowej udostępniła programistom narzędzia pozwalające wpleść mechanizm dokonywania płatności przez system PayPal do wszelkich tworzonych przez nich programów. Mogą to być nie tylko strony internetowe, ale także inne programy do obsługi jakichkolwiek instytucji, w których trzeba coś płacić. Same systemy (a raczej ich właściciele) zarabiają na prowizjach. Natomiast posiadanie konta jest bezpłatne, podobnie jak niektóre czynności. Za inne trzeba zapłacić.
Magiczne słowo
W dyskusjach na temat płatności w internecie, jak mantra, powtarza się jedno słowo: bezpieczeństwo. Bo jeśli, na przykład, ktoś płaci w internecie kartą kredytową, to musi podać imię i nazwisko jej posiadacza, numer karty i dodatkowe kody, zwiększające bezpieczeństwo transakcji. Jeśli ktoś je wykradnie, może też ukraść pieniądze posiadacza karty. Systemy typu PayPal czy Moneybookers podkreślają, że robienie zakupów za ich pośrednictwem jest bezpieczniejsze. Praktycznie wygląda to tak: znajdujemy w internetowym sklepie upatrzony towar. „Wkładamy” go do wirtualnego koszyka. Gdy chcemy zapłacić, internetowy sklep przekierowuje nas na stronę systemu rozliczeniowego. To tam dokonujemy płatności, o czym system powiadamia naszego kontrahenta. Nie otrzymuje on natomiast ani numeru karty kredytowej klienta, ani numeru jego bankowego konta. Tak więc jedyną instytucją, która zna nasze dane, jest system rozliczeniowy. Można się tylko zastanawiać, czy chcemy powierzać jednej instytucji tak dużo wiedzy o własnych finansach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała