Na razie tylko jeden Polak siedział w więzieniu za nazywanie aborcji morderstwem. Nazywał się Krzysztof Kotnis i był zakonnikiem, paulinem.
To przykre, że ten człowiek jest w Polsce tak zapomniany. Siedział ponad pół roku, od czerwca 1966 roku do stycznia 1967. Dzisiaj, kiedy zwolennicy zabijania ludzi znów pozywają obrońców życia nienarodzonego przed sądy, warto przypadkowi o. Krzysztofa przyjrzeć się bliżej. Ostatnio aborcjoniści zapowiedzieli pozew wobec publicysty Tomasza Terlikowskiego. Terlikowski podejrzewa, że chodzi o wypowiedź z jego blogu: „I ja także uważam, że aborcja jest zamordowaniem człowieka, a ktoś, kto robi na tym kasę, niczym szczególnie istotnym nie różni się od nazistów”. Porównywanie zabijania ludzi ze względu na wiek (dzieci przed urodzeniem) i zabijania ich ze względu na rasę (działalność hitlerowców) budzi w każdym czasie szczególną wściekłość środowisk głoszących „prawo do aborcji”. Prawdopodobnie dlatego, że to wyjątkowo trafne porównanie. Dzisiaj katolikom za mówienie o tym grozi na razie tylko puszczenie z torbami, a nie więzienie. Ojciec Krzysztof Kotnis w 1966 r. spędził za to pół roku w celi z kryminalistami.
Proszę z nami!
Poszło o kazanie wygłoszone przez o. Krzysztofa 22 czerwca 1966 r. Ten dzień doskonale pamięta o. Józef Płatek, były generał zakonu paulinów. Po godzinie 9.00 do zakrystii kościoła przy ul. Długiej, czyli warszawskiej siedziby ojców paulinów, wszedł proboszcz parafii św. Stanisława na Żoliborzu, ks. Ugniewski. Prosił, żeby ktoś z paulinów wygłosił za chwilę kazanie w jego kościele. – Nasz ojciec przeor odpowiedział, że takich rzeczy nie załatwia się za pięć dwunasta. Ale ks. Ugniewski tłumaczył, że jest w wyjątkowej sytuacji, prosił, żeby któryś z paulinów jednak się zgodził. Na to przyszedł o. Krzysztof ze swojego konfesjonału, w którym siedział od wczesnego rana. I nagle się odezwał: „Jeśli ojciec przeor nie będzie miał nic przeciwko, to ja mogę iść”. No i pojechali – wspomina o. Józef.
Przy kościele na Żoliborzu miała zatrzymać się kopia obrazu MB Częstochowskiej, która peregrynowała wtedy po Polsce. Jednak po drodze z Fromborka, koło Ostródy, Służba Bezpieczeństwa zatrzymała samochód z obrazem i siłą odebrała go księżom. Sam prymas Wyszyński został na dwie godziny zatrzymany. A kościół na Żoliborzu, gdzie obraz miał się zatrzymać, został szczelnie obstawiony przez milicję, ORMO i tajniaków z SB. Mnóstwo funkcjonariuszy przysłuchiwało się więc kazaniu, które wygłosił tam o. Krzysztof. – Ja tego kazania nie słyszałem. O. Krzysztof wrócił po godzinie 11 i siadł do śniadania – wspomina dziś o. Józef Płatek. – Zdążył mi powiedzieć, że kościół był obstawiony, że w środku były głównie starsze kobiety. I nagle rozdzwania się dzwonek na furcie, jakby coś się działo. Idę, a tam dwóch tajniaków mówi, że o. Krzysztof jest wezwany do natychmiastowego stawienia się na przesłuchaniu w charakterze świadka. Natychmiastowego! O. Józef wrócił do o. Krzysztofa. „Co ojciec zrobi? Może skonsultujemy się z prawnikiem, czy ma ojciec obowiązek iść…?” – zaczął o. Józef. „A, pójdę, wyjaśnię, o co chodzi” – zdecydował o. Kotnis i wstał od niedokończonego śniadania. Tak jak stał, podszedł do drzwi. Tam usłyszał: „proszę z nami”. Wrócił dopiero pół roku później.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak