"Spieszmy się zabijać ludzi, tak szybko się rodzą" - tak mógłby brzmieć słynny dwuwiersz, gdyby jego autorką była proaborcyjna feministka, a nie ks. Jan Twardowski.
Ministerstwo Zdrowia przygotowało projekt rozporządzenia, regulującego działanie komisji, rozpatrującej sprzeciwy pacjentów wobec opinii i orzeczeń lekarskich. Będzie ono miało zastosowanie m.in do tych sytuacji, w których kobieta, która chce dokonać aborcji, nie jest zadowolona z lekarskich decyzji, idących pod prąd tym żądaniom. Działalność komisji ma więc stanowić procedurę, której wprowadzenie nakazał Polsce Europejski Trybunał Praw Człowieka w orzeczeniu w sprawie Alicji Tysiąc. Główne zasady funkcjonowania komisji zostały opisane w obowiązującej już ustawie o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta z listopada 2008 r. Mówi ona m.in., że taka komisja pracuje w składzie trójosobowym. Podejmuje decyzję bezwzględną większością głosów. Pacjent ma otrzymać decyzję najdalej po 30 dniach, licząc od daty złożenia sprzeciwu. Od orzeczenia nie przysługuje odwołanie.
Gdyby nie te 30 dni…
Obowiązujące i projektowane przepisy kwestionuje Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Według tej organizacji, 30-dniowy termin na rozpatrzenie sprawy „to zbyt długi okres czasu, przerwanie ciąży bowiem jest możliwe tylko do pewnego momentu ciąży”. Przewodnicząca Federacji krytykuje także ustawowy obowiązek wskazania w sprzeciwie pacjenta konkretnego przepisu, który został naruszony. – Wymaga to znajomości prawa albo wynajęcia prawnika, a więc ogranicza dostęp do skargi osobom ubogim i niezaradnym – twierdzi. Nie podoba jej się i to, że decyzje komisji nie będą podlegały odwołaniu. Krytyka dotyczy usytuowania komisji przy Rzeczniku Praw Pacjenta, a tego z kolei przy Ministrze Zdrowia, co – zdaniem Nowickiej – oznacza, że komisja może nie być bezstronna. Według niej, powinien w niej zasiadać przedstawiciel społeczny (Czyj? Kościoła katolickiego? Federy?) oraz przedstawiciele innych dziedzin niż medycyna, co miałoby zapobiec kierowaniu się w orzekaniu solidarnością zawodową. Zdaniem przewodniczącej FnrKiPR, potrzebne są też przepisy wymagające od członków komisji bezstronności. Wydaje się jednak, że najbardziej przeszkadza feministkom 30-dniowy termin rozpatrywania spraw, skoro z ubolewaniem informują, że nie da się go zmienić na poziomie rozporządzenia, bo jest zagwarantowany ustawowo.
Jak u Zapatero?
Krytykę, choć z zupełnie innych pozycji, zgłosił też poseł Jan Filip Libicki (Koło Poselskie Polska Plus). – Rozporządzenie na pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego z problemem ochrony życia. Tak zapewne postrzegali to parlamentarzyści – również ja – którzy głosowali nad ustawą. Dopiero mała notatka umieszczona w „Dzienniku” z 15 października była początkiem przemycania autentycznych zamiarów autorów. Sugerowano w niej, że celem od początku było to, by decyzją takiej komisji lekarskiej można było wydać pozwolenie na dokonanie aborcji. Do przepisów o prawach pacjenta wrzuca się również prawo kobiety do aborcji, całkowicie pomijając prawa dziecka. W praktyce decyzja trzyosobowej komisji lekarskiej będzie ostateczna, nie podlega żadnej kontroli – podkreśla poseł. Dodaje, że może to prowadzić do omijania prawa antyaborcyjnego. Zwraca uwagę, że tak właśnie stało się w Hiszpanii, gdzie obowiązujące prawo antyaborcyjne jest podobne do polskiego. Warunek, mówiący o dopuszczalności aborcji w przypadku poważnego zagrożenia zdrowia kobiety (także psychicznego), interpretowany jest tam szeroko. W efekcie 95 proc. aborcji dokonuje się w Hiszpanii z powołaniem na to właśnie zagrożenie. Jak podkreśla poseł Libicki, oznacza to praktycznie aborcję na życzenie. Podobne obawy wyraził senator PiS Kazimierz Jaworski. Zwrócił też uwagę, że działalność komisji lekarskich w proponowanym kształcie przypomina stosowane w niektórych krajach procedury eutanazyjne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała