Radom w skali całego kraju jest centrum uprawy konopi indyjskich i przetwarzania ich w haszysz. Zaskoczenie? Tylko pozornie. Bo chodzi o Radom znajdujący się w Sudanie, w prowincji Południowy Darfur.
Mieszkańcy południa Darfuru wciąż żyją w strukturach plemiennych, w skromnych chatach zbudowanych z gałęzi i siana. Od niepamiętnych czasów musieli się liczyć z napływem plemion z pustynniejącej północy. Przybysze wprowadzili uprawę fasoli, groszku, ryżu, sorgo, trzciny cukrowej i owoców. Rolnicy uzyskiwali niezłe zbiory, jednak słaba sieć komunikacyjna nie zapewniała odpowiedniego rynku zbytu i, z czasem, począwszy od lat 40. ubiegłego stulecia, wielu z nich przerzuciło się na zyskowniejszy haszysz. 90 proc. mieszkańców regionu to analfabeci. Dawniej uczniowie przerywali zwykle naukę w połowie podstawówki i szli do pracy przy rodzinnej produkcji haszyszu. Teraz w ogóle nie można już mówić o szkolnictwie.
Matecznik partyzantów
Do uprawy konopi zachęcili radomian akwizytorzy z północy. Zaczęli dostarczać im małych kredytów, pozwalających rolnikowi tylko na utrzymanie rodziny. Rolnicy otrzymują też swoją „działkę” uzyskanego plonu. Większość tanio odsprzedają akwizytorowi. Z uzyskanych pieniędzy ledwie są w stanie spłacić kredyt. W 1994 r. uprawą w rejonie Radomu objętych było ok. 100 ha, skąd uzyskiwano 65 ton haszyszu o ówczesnej wartości 47 mln dolarów. W 1998 r. sudański rząd objął Radom akcją antynarkotykową. Ponieważ trudno było odnaleźć zagubione w buszu poletka, skupiono się na akwizytorach i rolnikach. W geście: „żeby mi to było ostatni raz” islamskie władze puściły wolno złapanych, po złożeniu przez nich – w obecności wójtów i lokalnych szejków – solennej obietnicy poprawy. Wyniki były obiecujące. Areał upraw musiał gwałtownie się skurczyć, bo haszysz na wielkich bazarach w Nyala i ad-Daein gwałtownie zdrożał. Tyle że kilka lat potem wybuchła wojna.
Gdy w 1999 r. podróżowałem przez Darfur, z pewnym rozbawieniem czytałem przez ramię gazetę współpasażera. Autobus – metalowa klatka bez szyb w oknach, z przywiązaną do dachu górą bagaży – podskakiwał na pozbawionej nawierzchni drodze. Z trudem podążałem za tekstem, który opisywał podobną ceremonię: podczas uroczystości religijnej przywódcy plemion Darfuru, przedstawiciele władz i sił bezpieczeństwa znów przysięgali na Koran, że handel narkotykami oraz waśnie i napady zbrojne już się więcej nie powtórzą. Słyszałem wtedy co prawda o jakichś lokalnych starciach, ale w dwa razy większym od Polski Darfurze nie było to zauważalne. Już w następnym, 2000 r. starcia się jednak nasiliły.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Bliskiego Wschodu