Gdyby Polska miała w 1939 roku zmierzyć się z samym tylko Związkiem Sowieckim, raczej znowu by wygrała.
Sowieci mieli co prawda w 1939 roku tysiące czołgów i samolotów, ale nie umieli ich używać. Przede wszystkim dlatego, że Stalin zaledwie dwa lata wcześniej kazał wymordować kilka tysięcy własnych, sowieckich oficerów. Młodzi, którzy ich zastąpili, byli w kwestii wojskowej taktyki całkiem zieloni.
Płonące tanki
Kiedy 17 września 1939 roku fala 480 tys. żołnierzy sowieckich wlała się do Polski, Wojsko Polskie dostało rozkaz, żeby z nimi nie walczyć. W sytuacji, gdy większość Wojska Polskiego krwawiła na zachodzie w bojach z Niemcami, nieliczni obrońcy Kresów nie mieli żadnych szans na powstrzymanie bolszewików. Czasem jednak dochodziło do lokalnych starć. Oddziały, które podjęły tę beznadziejną walkę, co zaskakujące, czasem odnosiły sukcesy. Doświadczył tego gen. Władysław Anders. W walkach z Niemcami jego ułanom szło jak po grudzie. Wyrąbywali sobie co prawda wśród Niemców korytarz ku węgierskiej granicy, jednak kosztem sporych strat. Niemieccy oficerowie znali dobrze swoje rzemiosło i nie popełniali głupich taktycznych błędów. Inaczej było z Armią Czerwoną, która zagrodziła Andersowi drogę pod miastem Sambor. Na kawalerzystów Andersa ruszyły sowieckie czołgi, licząc, że łatwo zgniotą niedobitki polskiej armii. Zahartowani w bojach ułani na zimno otworzyli ogień. Wkrótce aż 18 sowieckich tanków stało w płomieniach. Przed dalszą masakrą uratował Sowietów fakt, że Polakom brakło pocisków do działek. Tylko dlatego Anders rozwiązał formację i kazał przebijać się dalej w małych grupach.
Bitwa o Szack
Dość amunicji miał jednak polski Korpus Ochrony Pogranicza pod miasteczkiem Szack, 28 i 29 września 1939 r. Z całego sowieckiego batalionu czołgów, które ruszyły na Polaków, ocalało tam zaledwie trzech rannych żołnierzy. Wtedy do natarcia na Szack ruszyli żołnierze polscy. Wycofała się przed nimi z miasteczka zaskoczona sowiecka 52. Dywizja Strzelecka. Marna jakość sowieckiego dowodzenia wyszła na jaw przed całym światem trzy miesiące później, kiedy gigantyczny ZSRR uderzył na maleńką Finlandię. Fiński Dawid co prawda nie pokonał sowieckiego Goliata, ale boleśnie go obił podczas „wojny zimowej”. I ocalił swoją niepodległość. Polsce nie było to dane. Straciliśmy niepodległość. W sytuacji, kiedy potęga taka jak III Rzesza uderza od zachodu, północy i południa, a ZSRR wyprowadza dobijający cios od wschodu, nie obroniłoby się żadne państwo na świecie. Wiaczesław Mołotow, sowiecki minister spraw zagranicznych, tryumfował, że Polska, ten „pokraczny bękart Traktatu Wersalskiego”, wreszcie znikła. Zarówno Niemcy, jak i Sowieci, uważali Polskę za państwo sezonowe, które nie ma w sobie dość siły, żeby przetrwać. Zwłaszcza w miejscu, które jest bramą między Wschodem a Zachodem. Na szczęście Polacy nie dali sobie tego wmówić. I wbrew kolejnym wichurom historii, uparcie trzymają się swojego miejsca na mapie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak