Młodzi Polacy garną się do pracy w wojsku. Jednak wielu chętnych do zawodu żołnierza przeżywa zawód, bo wprawdzie są potrzebni, ale… nie ma już dla nich miejsca. A raczej pieniędzy.
Decyzją rządu i parlamentu zniesiona została, jak wiemy, zasadnicza służba wojskowa. Ostatnia ekipa poborowych opuściła koszary na początku sierpnia. Żegnający ich minister obrony narodowej Bogdan Klich mówił, że w ten sposób zamykamy „90-letni epizod” żołnierzy z przymusu. Odtąd, zamiast poboru kolejnych bardziej i mniej rwących się do karabinu młodzieńców, mamy mieć w pełni zawodową armię. To spowodowało, że rozszerzona została oferta zatrudnienia w wojsku. Obok oficerów i podoficerów utworzone zostały korpusy szeregowych zawodowych i szeregowych nadterminowych. W całej Polsce można było zobaczyć zachęcające billboardy, kuszące pracą w elitarnej grupie. Na stronach Ministerstwa Obrony Narodowej ciągle wiszą informacje o możliwości podjęcia służby zawodowej w wojsku. Tymczasem chętni i spełniający warunki spotykają się z odpowiedzią: w tym roku nie ma już szans.
Miejsca są... etatów brak
Pierwszym krokiem jest zawsze zgłoszenie się do lokalnej Wojskowej Komendy Uzupełnień. Tam mają listę stanowisk do obsadzenia w poszczególnych jednostkach wojskowych. W swoim regionie można uzyskać informację także o wolnych miejscach w całym kraju. Zgłosiłem się jako zainteresowany zawodową służbą w wojsku do kilku miast. W WKU Kraków-Nowa Huta usłyszałem: – Na naszą komendę przypadły tylko 4 stanowiska, właściwie nie ma miejsc. No, wie pan, na dzisiaj, jutro i pojutrze kierujemy ludzi do kwalifikacji, ale wielu miejsc nie ma – tłumaczy osoba z WKU. Nie jest to działanie całkowicie pozbawione sensu, bo komendant ma na liście chętnych, którzy przeszli kwalifikacje, i jeśli zwolni się jakieś miejsce, wie, gdzie szukać. W WKU w Mielcu informują, że u nich ofert nie ma, ale mogę spróbować dostać się do jednostki powietrzno-desantowej w Gliwicach. – Nawet jeśli ktoś nie był w wojsku, ma szanse zostać zawodowym żołnierzem, tylko trzeba przejść testy sprawnościowe – mówi zgodnie z prawdą jeden z pracowników. – Ale pierwszeństwo mają żołnierze nadterminowi – dodaje. W Wojewódzkim Sztabie Wojskowym w Lublinie zachęcają, bym spróbował w desancie w Krakowie, bo u nich nie ma szans. – Owszem, trzecia brygada prowadzi kwalifikacje, ale miejsc nie ma – słyszę. I po sekundzie: – To znaczy miejsca są, tylko... nie przyjmują, nabór jest wstrzymany w związku z brakiem pieniędzy – mówi pracownik z lubelskiego WSzW. – Po co więc te reklamy? – pytam. – Ja panu coś powiem: my też wystawiamy swoje stoiska, reklamujemy się jako wojsko, ale obecnie nie jesteśmy w stanie nikogo powołać w związku z brakiem… etatów. Stanowiska są, natomiast etatów brak – pada odpowiedź.
Czy jest pan płetwonurkiem?
Postanowiłem uderzyć wyżej, czyli bezpośrednio do dowództwa. Numery telefonów podane są na stronie internetowej MON. Kolejne rozmowy rozwiewają moje marzenia o wstąpieniu do wojska w tym roku. – Potrzeby są, tylko nie ma takiej możliwości, bo nie dostaliśmy pieniędzy z budżetu – słyszę w dowództwie sił lądowych. – Na chwilę obecną nie ma etatów, miejsca są, tylko nie ma pieniędzy, bo na każdy rok są przydzielane limity – jak echo poprzednich brzmi odpowiedź w dowództwie sił powietrznych. W marynarce wojennej podobnie: – Zabrakło pieniążków, za jakiś czas trzeba dzwonić. Ci, którzy byli w służbie zasadniczej i chcieli zostać, przeszli automatycznie do służby zawodowej. Sporadycznie zdarza się, że jednostki rekrutują kogoś z zewnątrz, na przykład płetwonurek był potrzebny. Mamy też braki w kierowcach, sanitariuszach, ale w tym roku nie ma szans – tłumaczy cierpliwie rozmówca z dowództwa. W żandarmerii wojskowej – krótko i konkretnie: – Nie ma opcji – słyszę. – Czyli? – dopytuję. – Wojsko wstrzymało nabór.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina