Za kilka dni Ministerstwo Sprawiedliwości uruchamia system dozoru elektronicznego. Jak działa, kogo obejmie i ile kosztuje?
To podkreślają wszyscy. Pracownicy firmy, która system w Polsce wprowadza, przedstawiciele służby więziennej i Ministerstwa Sprawiedliwości. System dozoru elektronicznego nie służy do tego, by na bieżąco obserwować, gdzie znajduje się więzień. Centrum monitoringu nie wygląda tak jak w amerykańskich filmach, gdzie na interaktywnej mapie wielkości całej ściany jak mrówki poruszają się czerwone kropeczki, z których każda to inny więzień. System pilnuje, by więzień poruszał się w granicach określonych przez sąd. Ten ostatni może zadecydować nie tylko o ograniczeniach w poruszaniu się, ale także o godzinach, w jakich te ograniczenia obowiązują.
I tak więzień może dostać pozwolenie na pracę czy na studiowanie w ciągu dnia, a równocześnie nie dostać pozwolenia na wychodzenie z mieszkania wieczorami i w nocy. Gdy ucieknie, gdy przekroczy wyznaczone granice, nawet jeżeli ma bransoletę, nie ma sposobu namierzenia go. Wyjątkiem są specjalne bransolety wyposażone w system GPS. Te będą jednak zakładane tylko w szczególnych przypadkach. Możliwe jest także takie zaprogramowanie systemu, by informował centralę monitoringu o próbie nielegalnego zbliżenia się do konkretnych miejsc czy osób. Na przykład do mieszkania osoby, którą wcześniej skazany prześladował. Możliwe jest także noszenie mobilnego nadajnika, który będzie informował centrum o zakazanym zbliżaniu się do osoby w ruchu. Prześladowana osoba ma przecież prawo chodzić do pracy, na zakupy czy do kościoła. Mając przy sobie nadajnik wielkości telefonu komórkowego, centrum monitoringu zostanie poinformowane o próbie nielegalnego zbliżenia się. – Być może w przyszłości system ten obejmie pedofili, którzy są bez jakiejkolwiek kontroli po odbyciu kary i opuszczeniu więzienia. Po zmianie kodeksu karnego, elektroniczna bransoleta mogłaby być dodatkowym elementem kontroli społecznej – powiedział „Gościowi” Dyrektor Generalny Służby Więziennej, generał Paweł Nasiłowski.
Jak to działa
Choć w niektórych krajach aresztem domowym mogą być objęci także groźni przestępcy, w Polsce z elektronicznym strażnikiem będą chodzili tylko tacy, którzy zostali skazani na nie więcej niż rok pozbawienia wolności. Warunkiem jest, by połowę swojej kary odsiedzieli w więzieniu. Z tego wynika, że w Polsce najdłużej bransoletę elektroniczną będzie można nosić przez 6 miesięcy. Cała procedura zaczyna się od złożenia przez więźnia prośby o „wejście” do systemu. Sąd ją rozpatruje i określa warunki, na jakich areszt domowy będzie się odbywał. A te mogą być różne. Być może skazany nie będzie mógł wychodzić z domu w ogóle, być może tylko w niektórych godzinach, być może będzie miał prawo wyjść do ogrodu. Zanim to wszystko zostanie określone, w domu skazanego pojawi się ekipa, która sprawdzi, jak w konkretnych warunkach system może działać. Po pozytywnej decyzji sądu w domu skazanego umieszczane jest urządzenie, które odpowiednio programując, kreśli niewidzialne granice. – Maksymalna odległość, na jaką może oddalić się skazany, wynosi 200 metrów, mierząc od zainstalowanej w domu centralki – powiedział „Gościowi” Radosław Frydrych z firmy CSS, która wygrała ogłoszony przez Ministerstwo Sprawiedliwości przetarg na wdrożenie systemu. To odległość maksymalna, ale sąd równie dobrze może określić, że niewidzialne kraty będą bliżej. Zwykle stawia się je tam, gdzie są ściany mieszkania. – Zasięg swobodnego poruszania się skazanego wcale nie musi być kolisty – powiedział Radosław Frydrych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek