– Kula, którą słychać, już pani nie zabije – Barbara Grocholska podczas powstania warszawskiego miała 17 lat i usłyszała setki kul.
Nie pamięta, jak przez te ponad dwa miesiące była ubrana, gdzie się myła, spała i co jadła. – A tu na straganie takie wiśnie ładne. Kupujemy? Krwistoczerwone, dorodne, tak jak w tamtym sierpniu. Po 65 latach zatrzymujemy się przy Przemysłowej na Mokotowie, w miejscu, gdzie jako sanitariuszka stawiła się na rozkaz w Godzinie „W”. Czekali tam już por. Leszek Tyszkiewicz i I Pułk Szwoleżerów, czyli dwa szwadrony chłopców. Nie pamięta też swoich ataków astmy, które potem wspominała jej kuzynka. Jak biegnąc z Siekierek na Mokotów, rzucała się na trawę i próbowała złapać oddech. Pamięta tylko dużą torbę sanitariuszki z bandażami i opatrunkami. Dziś wie, że to była jedna wielka adrenalina. Na początku czuła lęk, ale po kilku dniach zamknęła się w sobie. Wszystko widziała jak przez szybę. – Człowiek przyzwyczaja się do nieszczęścia, do bólu innych ludzi, do śmierci – wylicza.
Zamiast się schylić, wyprostowana jak struna szła pod ostrzałem okopami na Puławskiej. Kiedy się dowiedziała, że ojciec, pułkownik Remigiusz Grocholski, został ciężko ranny w brzuch, to tak jakby usłyszała, że wybrał się na kawę. Dochodzimy do tablicy z jego wizerunkiem przy ul. Puławskiej 103: „Tu w czasie okupacji i powstania warszawskiego kwaterował uczestnik wojny bolszewickiej, komendant organizacji dywersyjnej Wachlarz, organizator oddziału Brochwicz, dowódca pułku AK”. – Ojciec całe życie walczył – mówi Barbara. – Powtarzał, że na pierwszym miejscu jest Bóg, Ojczyzna, a potem rodzina. Ożenił się dopiero, kiedy Polska była wolna. Do powstania poszła czwórka jego dzieci. Oprócz Barbary, starszy o rok Mikołaj i młodsi – Remigian, ranny w pierwszych dniach, (wszyscy jego koledzy zginęli na Starówce), i Michał, który brał udział w ataku na Pęcice.
– Mama, która przyjeżdżała do stolicy z Lasek, gdzie została z najmłodszymi, kiedy raz zobaczyła, jak przynieśli popaloną dziewczynę z kręconymi włosami, myślała, że to ja – opowiada Barbara. – Kiedy znaleźli chłopaka z datą urodzenia jak Mikołaj, to serce jej stanęło, że to on. Ale wszyscy przeżyli. 1 sierpnia na Mokotów Barbara stawiła się z bratem Mikołajem, podchorążym. I z kuzynką Marią Grocholską. – Nasze matki były siostrami, a ojcowie braćmi, a że było nas dziesięcioro, nazywaliśmy ją „jedenasta ogoniasta”, bo nosiła blond warkocz – opowiada. Podczas wojny Marią opiekowali się rodzice Basi, bo jej matka trafiła do więzienia w Lublinie. Basia miała szalone, kręcone włosy. Z rosyjskiej piosenki o „Czupczyku Kuczarawy”, czyli o kimś z kręconymi włosami, wziął się jej podziemny pseudonim Kuczarawa. Marię, starszą o trzy lata, nazywali Marijką, Grażyną albo Kowalską. Mikołaja – Grabowskim albo Mikusiem. Przypominał ojca, jak on przystojny, 183 cm wzrostu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych