Młoda dziewczyna przykrywa głowę chustką. Wstydzi się zdeformowanej twarzy. Mieszka w centrum trędowatych w Angoli. To właśnie w Afryce diagnozuje się najwięcej nowych zachorowań na trąd. Mapa tej choroby pokrywa się ze światową mapą biedy.
Jadąc do Angoli, wiele słyszałam o ludziach okaleczonych w wyniku wybuchu min przeciwpiechotnych, których tysiące wciąż pokrywają terytorium kraju. Na stronach rządu czytałam propagandowe hasła, że w porównaniu z innymi państwami afrykańskimi nie ma tu epidemii AIDS. Nigdzie ani słowa o trądzie, a przecież Angola zajmuje 4. miejsce w Afryce, pod względem liczby zachorowań. W tej niechlubnej statystyce wyprzedzają ją jedynie Madagaskar, Mozambik i Kongo. Mimo że są skuteczne lekarstwa, na świecie żyje co najmniej milion ludzi chorych na trąd. Dwa razy tyle boryka się z konsekwencjami tej choroby.
Dom trędowatych
Jedziemy do leprozorium w Fundzie, 30 km od Luandy. Boję się spotkania z okaleczonymi ludźmi. Ledwo wysiadam z samochodu, podjeżdża na ciężkim, drewnianym wózku jeden z mieszkańców ośrodka. Siostra Marta Sojka z misyjnego zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego, które opiekuje się ośrodkiem, wita się z nim jak z dobrym znajomym. Jose z uśmiechem podaje mi pozbawioną palców dłoń. Dziękuje, że chciałam ich odwiedzić. Ośrodek popularnie nazywany jest w okolicy „Dwudziestką Piątką”. Tyle domków znajduje się na jego terenie. Obecnie mieszka tu 28 chorych z rodzinami. Razem to ponad 150 osób. – Centrum wybudowano jeszcze w czasach kolonialnych. Portugalczycy chcieli mieć trędowatych pod kontrolą. Wówczas chorzy byli jeszcze przymusowo izolowani i spychani na margines społeczeństwa – opowiada s. Marta. Trąd był chorobą, która naznaczała na całe życie. Teraz powoli się to zmienia, ale wciąż budzi lęk.
Mijamy niewielki ośrodek zdrowia, królestwo pochodzącej z Argentyny s. Nelidy. Codziennie opatruje tu rany trędowatych, wydaje im leki, ale także udziela pomocy mieszkańcom sąsiednich wiosek. Malaria, gruźlica, AIDS wciąż zbierają śmiertelne żniwo. Leczenie trądu jest w Angoli bezpłatne, wciąż jednak brakuje wystarczającej informacji. Choroba, przenoszona jak gruźlica drogą kropelkową, roznosi się także z powodu ogromnej biedy. Trąd obecny jest nawet w stolicy. Także tam ludzie gnieżdżą się po kilkanaście osób w małych chatkach, więc o zarażenie nietrudno. Chorują nawet kilkumiesięczne dzieci. O rozprzestrzenianiu się choroby decyduje też ignorancja. – Wielu ludzi zamiast pójść do ambulatorium na badania diagnostyczne, korzysta z porad miejscowego czarownika. Ten serwuje im nieskuteczne zioła i amulety – mówi s. Róża Gąsior SSpS.
Najstarszą mieszkanką „Dwudziestki Piątki” jest Mama Amelia. Wchodzimy do jej domku. Siedzi na podłodze w kuchni, obierając na wyczucie strączki fasoli. Ma amputowane obie nogi, dłonie pozbawione palców. Nie widzi. Siostra Róża przynosiła często Mamie Amelii koty. Trąd sprawił, że pozbawiona jest ona czucia i często była gryziona w nocy przez szczury, które zadomowiły się w ośrodku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego