Do adopcji zdrowego dziecka ustawiają się kolejki. Na dzieci chore i niepełnosprawne nie czeka nikt. Prawie.
Kamila i Bartłomiej Glapińscy z Poznania pobrali się półtora roku temu. On prawnik, ona pedagog specjalny. Jeszcze jako narzeczeni rozmawiali o adopcji. Uznali, że jeżeli będą mieć problem z posiadaniem własnego potomstwa, to przyjmą do siebie takie, które nie ma własnej rodziny. Zanim jednak zaczęli się starać o własne, dostali wyjątkowy dar.
Wyściskana i wycałowana
Kamila od początku chciała pracować z osobami niepełnosprawnymi. Na wybór studiów wpływ miał między innymi fakt, że jeszcze w liceum trafiła do Warsztatów Terapii Zajęciowej „Tęcza” w rodzinnej Zielonej Górze. – Najbardziej zafascynowała mnie otwartość, z jaką się spotkałam ze strony osób niepełnosprawnych. Mimo że znaliśmy się krótko, byłam witana jak najlepszy przyjaciel. Nigdy w nowo poznanej grupie osób tzw. pełnosprawnych nie spotykała mnie taka życzliwość – opowiada z uśmiechem Kamila. – Ilekroć przychodziłam na warsztaty, tylekroć byłam wyściskana i wycałowana przez uczestników, co w dużej mierze pomogło mi pokonać własną nieśmiałość. Zafascynowały mnie ich bezwarunkowa akceptacja i nierozgraniczanie ludzi ze względu na status życiowy czy funkcję. Witały z tą samą radością mnie i biskupa – dodaje. Później były wymarzone studia w Poznaniu. Tu nie tylko zdobywała wiedzę teoretyczną, ale dzięki praktykom mogła wniknąć w świat osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Wtedy też została wolontariuszką Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Zespołem Downa. Po studiach trafiła do pracy w poznańskim dziennym ośrodku dla osób niepełnosprawnych, a potem do jednego z dwóch ośrodków adopcyjnych.
Sygnał z góry
To właśnie tam droga życiowa jej i męża skrzyżowała się z drogą Filipka. Przez jej ręce przechodziły dziesiątki kart dzieci potrzebujących rodziców. Wśród nich także wiele tych chorych i niepełnosprawnych. – Rodziny oczekujące na adopcję dziecka pragną, by było ono całkowicie zdrowe. Wykluczają jakiekolwiek obciążenia po stronie dziecka czy rodziców. Oczywiście to naturalne i zrozumiałe, ale co z tymi dziećmi, które niczemu niewinne urodziły się właśnie z większym lub mniejszym obciążeniem? – pyta Kamila. Niepełnosprawne dzieci trafiały praktycznie tylko do adopcji zagranicznej, a większość i tak nie znajdowała rodzin.
Kiedy Kamila w kwietniu tego roku dowiedziała się, że w jednym z poznańskich szpitali rodzice zostawili dziecko z zespołem Downa, postanowiła dowiedzieć się o nim jak najwięcej. – Zadzwoniłam do dyrektorki z drugiego ośrodka adopcyjnego. Poinformowała mnie o jego stanie zdrowia, a na koniec powiedziała: „Niech pani ma w sercu dobrą myśl o Filipie”. Gdy to usłyszałam, serce mi mocniej zabiło – opowiada Kamila. – Uznaliśmy to za sygnał z góry, bo jeszcze przed ślubem zdecydowaliśmy, że nasz pierwszy syn będzie miał na imię właśnie Filip – dodaje Bartek. Od tamtej chwili młode małżeństwo zaczęło zastanawiać się nad przyjęciem chłopca. Kamila przy okazji służbowych wizyt w domu dziecka zaglądała do Filipa. – Był wtedy takim okruszkiem. Aż serce się ściskało, gdy taki maleńki ponownie trafił do szpitala z powodu zapalenia płuc i biegunki. Nie mogliśmy go nawet tam odwiedzić, bo wtedy formalnie byliśmy jeszcze dla niego nikim. Ze szpitala wrócił jeszcze chudszy, a do tego miał siniaki po wenflonach – mówi Kamila.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Krzysztof Król