Sankt Petersburg – miasto, gdzie nawet w najsroższe mrozy na ulicach sprzedają lody. Jak one zimne. Ale dzięki swoim mieszkańcom – ciepłe i przyciągające.
Sankt Petersburg (do nazwy wrócono po referendum w 1991), Piotrograd, Leningrad, a może „Piter” – jakkolwiek by je nazwać, to najbardziej europejskie, żyjące w duchu dawnej arystokracji miasto Rosji.
Miasto artystów
Tu, jak dawniej w salonach, każdego wieczoru na koncertach, sztukach teatralnych, recitalach spotyka się tysiące nie tylko przyjezdnych. Ludzie po pracy, czasem wcale nie wieczorowo ubrani przyzwyczaili się zaglądać do świątyń sztuki. Dlatego w punktach sprzedaży biletów nierzadko ustawiają się kolejki. Kolejki modlących się stoją też przed cudowną ikoną Matki Bożej Kazańskiej, w ogromnym, przypominającym Bazylikę św. Piotra soborze w centrum, naprzeciwko domu Singera (tego od maszyn do szycia), gdzie mieści się Dom Książki. Po prawie 70 latach zeświecczenia społeczeństwa znów budzi się tu życie duchowe. Prospekt Newski miejscowi nazywają „prospektem tolerancji religijnej”. Niedaleko soboru kazańskiego stoi pierwszy kościół katolicki Katarzyny Aleksandryjskiej, a jeszcze dalej świątynia kalwińska.
Petersburg opowiada o sobie głosami pisarzy i poetów, którzy tu tworzyli, przenosząc do światowej literatury jego klimat i specyfikę. Wielu przyjeżdża, żeby zobaczyć rzeczywiste wymiary miasta znanego z Achmatowej, Puszkina, Dostojewskiego, Brodskiego. Szukają przy prospekcie Wozniesienskim domu, gdzie mieszkała Sonia, albo na rogu Grażdańskiej i Stolarnego Zaułka kamienicy Raskolnikowa – bohaterów „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego. W Muzeum Dostojewskiego, skąd widać sobór Władimir-ski (pisarz zawsze wybierał mieszkanie w pobliżu świątyni), przewodnicy opowiadają o walce dobra ze złem w powieściach autora „Braci Karamazow”. Ulice same prowadzą na Fontankę, gdzie mieszkała An-na Achmatowa.
Białe noce i Okudżawa
Pamiętający wojnę twierdzą, że Sankt Petersburg najpiękniejszy był w czasach blokady, kiedy na ulicach nie było ludzi, tylko trupy. Bo to miasto wzniesione wbrew człowiekowi, na bagnach i trzęsawiskach, na życzenie cara Piotra I. Powstawało w tak szybkim tempie, grzebiąc sprowadzonych do pracy w swoich fundamentach. Miejscowi Finowie wymyślili opowieść o tym, jak czarownik Piotr w jedną noc zbudował miasto w innym miejscu i przeniósł je na brzegi Newy w swoich dłoniach. A jednak „Piter” zbudowany jako pomnik carów przetrwał do dziś jako pomnik świetności jego architektów. W zmieniających się epokach dobudowywano jego kolejne części, nie naruszając dawnej zabudowy. Nie zamieniono aniołów na szczycie kolumny Aleksandra i soboru Pietropawłowskiego na figury Lenina czy Stalina.
A 11-kilometrowy, otoczony gigantycznymi stalinowskimi budowlami prospekt Moskiewski, prowadzący z lotniska Pułkowo do starego, ponad 300-letniego centrum, zdecydowanie odcina się od starej zabudowy. Do Sankt Petersburga warto przyjechać nie tylko, żeby zobaczyć, jak w białe noce na nad Newą i kanałami nad ranem podnoszą się mosty zwodzone. Jak wyglądają krążownik „Aurora” i Pałac Zimowy. Jak w Ermitażu poraża zwiedzających „Syn marnotrawny” Rembrandta van Rijna. Ale żeby zobaczyć, jak żyje to miasto legenda. Sama doświadczyłam, że jego mieszkańcy są niezwykle gościnni. Obdarowują nie tylko kwiatami, ale swoją radością ze spotkania. Może dlatego, że Polakom i Rosjanom, wbrew przeciwnościom historii, do siebie blisko. Od Niny Mieszczaninowej, znakomitej aktorki teatru „Komedianci”, usłyszałam duży komplement, że Polacy lepiej od Rosjan śpiewają Okudżawę. Który zresztą też był w Petersburgu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych