Zapewnienia ambasady Indii, że sytuacja chrześcijan w tym kraju została przywrócona do normalności, należy włożyć między bajki.
Trzy tygodnie temu dołączyliśmy do „Gościa” kartkę pocztową z protestem przeciwko prześladowaniu chrześcijan w Indiach. Nasi Czytelnicy wysyłali kartki do ambasadora Indii w Polsce. Postanowiliśmy dowiedzieć się, jak ambasada zareagowała na protest i czy nasze żądania zostały przekazane hinduskiemu rządowi. W odpowiedzi otrzymaliśmy pismo od P.S. Ramarathnama, pierwszego sekretarza ambasady, bagatelizujące to, co wydarzyło się w Indiach w ciągu ostatnich miesięcy. „Mieliśmy pewne niepokoje w prowincji Kandhamal w stanie Orisa dwa miesiące temu, ale sytuacja została przywrócona do normalności. Indie są dumne ze swojej świeckości i ok. 30 milionów chrześcijan żyjących w harmonii na terenie całego państwa. Niepokoje w tej części kraju żadną miarą nie mogą oznaczać prześladowania chrześcijan w Indiach” – pisze sekretarz ambasady. Cytuje też oświadczenie premiera Indii, który zapewnia, że rząd wysłał siły zbrojne do miejsc, gdzie wystąpiły „sporadyczne incydenty”, aby pomóc władzom lokalnym w zaprowadzeniu porządku społecznego. Na koniec listu pan Ramarathnam podkreśla, że Indie są dumne ze swojej „jedności w różnorodności”, a protest zainicjowany przez redakcję „Gościa” określa jako „nieetyczny”, bo oparty na informacjach „ze źle poinformowanych źródeł”.
Sporadyczne incydenty?
Przypomnijmy więc, że to, co władze Indii nazywają „niepokojami” i „sporadycznymi incydentami”, jest częścią o wiele szerszej polityki hinduistycznych ekstremistów. Z najnowszego raportu „Prześladowani i zapomniani”, przygotowanego przez międzynarodową organizację Kirche in Not (Pomoc Kościołowi w Potrzebie), dowiadujemy się, że od stycznia 2006 do listopada 2007 roku miało w Indiach miejsce ponad 500 aktów antychrześcijańskiej przemocy. Wydarzenia w stanie Orisa też nie są jednorazowym incydentem, bo rozpoczęły się już w Boże Narodzenie 2007 roku. Zginęło wówczas kilkanaście osób. 70 kościołów i siedzib instytucji, a także 600 chrześcijańskich domów zostało zburzonych, podpalonych bądź zniszczonych. W sumie w wyniku zamieszek ucierpiało wówczas 5 tysięcy osób. Prześladowania nasiliły się w sierpniu 2008 roku, kiedy bojówki maoistów zamordowały Laxmanananda Saraswati, przywódcę grupy hinduistycznych ekstremistów Vishwa Hindu Parishad. Ekstremiści oskarżyli o zamach chrześcijan i rozpoczęli ludobójstwo. Od końca sierpnia do końca października zamordowano 57 osób, część z nich została spalona żywcem. Kamienowanie, gwałty, pobicia są na porządku dziennym. 18 000 osób zostało rannych, spalono 400 kościołów, 500 domów i wysiedlono 70 000 osób. Wszystko to przy całkowitej bierności hinduskich władz.
Rząd nie ma woli
Czy rzeczywiście obecnie sytuacja wróciła do normalności, jak twierdzą przedstawiciele rządu? – Zdumiewamy się i nie wiemy, co ta „normalność” miałaby znaczyć – powiedział Beacie Zajączkowskiej z Radia Watykańskiego misjonarz Freddie Santhumayor SVD, pracujący w stanie Orisa. – Chrześcijanie, którzy przebywają w obozach dla uchodźców, nie chcą wracać do swoich miasteczek, choć rząd zaoferował pieniądze na odbudowę ich domów. Ci, którzy wracają, są siłą nawracani na hinduizm. Grozi im śmierć, jeżeli nie staną się hinduistami. Niektórzy chrześcijanie używają hinduistycznych symboli religijnych, choć w sercu pozostają chrześcijanami. Inni, nie chcąc stać się ofiarami krwiożerczego tłumu, zbiegli do sąsiednich okręgów i stanów, takich jak Andora Pradesh. Wątpliwości budzi także skuteczność ochrony zapewnianej przez policję, bo dla mieszkańców jasne jest, że te siły nie będą stacjonować w Orisie przez długi czas. – Kiedy tylko rząd wycofa swoje siły zbrojne, fundamentaliści mogą znowu zaatakować bezbronnych chrześcijan – twierdzi misjonarz. – Problem może zostać rozwiązany tylko przy woli rządu, która oznaczałaby bezstronne podtrzymywanie świeckiego charakteru naszego kraju. Stosunek rządu do przestępców nie powinien być uzależniony od troski o własne polityczne przetrwanie. U naszych przywódców rzadko można znaleźć wolę takiego działania. Nie chcą urazić uczuć hinduistów i niechrześcijańskich plemion nawracanych na hinduizm. Boją się, że mogą nie otrzymać od nich głosów w wyborach. Jak widać, sytuacja w Indiach daleka jest od normalności, a zapewnienia ambasady, że wielokulturowa ludność tego państwa żyje w harmonii, należy włożyć między bajki. Podobnie jak informacje o tym, że władze Indii potrafią zapewnić bezpieczeństwo swoim obywatelom.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski