Na tarczy z negocjacji

Los tarczy antyrakietowej w Polsce jest niepewny jak śnieg w dobie globalnego ocieplenia. Będzie? Nie będzie? Chyba nie do końca rozumiemy, o co w tej całej historii toczy się gra.

Polska jest idealną wręcz lokalizacją na budowę wyrzutni rakiet systemu amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Radar w Czechach będzie wpatrywał się w niebo, a gdy coś na nim wypatrzy, z silosów na północy Polski zostaną wystrzelone antyrakiety, które to „coś” strącą. Wygląda prosto, ale proste nie jest.

Jak to działa?
Czujniki podczerwieni (ciepła) na pokładach amerykańskich satelitów widzą start rakiety po kilkudziesięciu sekundach od jej odpalenia. Za śledzenie wszystkich faz lotu rakiety odpowiedzialnych jest 30 satelitów systemu SBIRS (system obserwacji w podczerwieni). Niedługo po starcie cel jest też śledzony przez Radiolokacyjny System Wczesnego Ostrzegania oraz Radiolokator Kierowania Ogniem XBR (X-Band Radar). Jedna antena takiego systemu składa się z ponad 80 tys. elementów nadawczo-odbiorczych. Informacje dostarczane przez systemy obserwacyjne na bieżąco spływają do Narodowego Centrum Operacyjnego Sił Kosmicznych USA w bazie Peterson w Kolorado. To tutaj jest kwatera główna tarczy. To tutaj ktoś – człowiek, nie komputer – podejmie decyzję, czy śledzony obiekt strącać, czy nie. Jeśli zdecyduje się na ten krok, z podziemnego silosu (być może tego umieszczonego w Polsce) zostanie wystrzelony pocisk antyrakietowy. Skąd antyrakieta wie, gdzie lecieć ? To najtrudniejsza faza całej operacji. Rakieta jest śledzona, a jej lot korygowany (ta faza dzieje się już automatycznie) przez praktycznie wszystkie systemy tarczy. Od chwili zauważenia startującej rakiety do momentu jej strącenia nie może minąć więcej niż kilka minut. Każda sekunda zmniejsza szansę na powodzenie operacji.

Nie działa? Nic nie szkodzi
Tarcza antyrakietowa nie działa. To znaczy jeszcze nie działa. To nie jest produkt gotowy, z którym Amerykanie przyjechali do Polski. Jesteśmy w fazie prób i błędów. Choć uczciwiej byłoby dodać, że raczej błędów niż prób. Wyobraźmy sobie starą rosyjską rakietę SS-18 (albo według rosyjskiej nomenklatury R-36M), która waży ponad 200 ton, a jej zasięg wynosi ponad 15 tys. km. Odległość Rosja–USA pokonuje w kilkanaście minut, wznosząc się na wysokość 500 km nad poziom morza (nowsze rakiety balistyczne mogą wznosić się na ponad 1000 km nad poziom wody). Dla porównania, Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) okrąża Ziemię na wysokości ok. 400 km nad powierzchnią ziemi. Czy da się strącić rakietę, która pędzi z prędkością 20–30 tys. km/h, kilkaset kilometrów nad ziemią, a jej przekrój wynosi w najlepszym wypadku 2–3 me-try? Teoretycznie tak, ale w praktyce fizycy mówią o tym w kategoriach cudu. System jest bardzo skomplikowany i złożony. Już kilka lat temu Amerykańskie Towarzystwo Fizyczne (APS) – jedna z najbardziej prestiżowych organizacji naukowych na świecie – opublikowało raport, z którego wynika, że system obrony antyrakietowej z technicznego punktu widzenia jest utopią.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Tomasz Rożek