Czy wydanie przez IPN książki o kontaktach Wałęsy z bezpieką spowoduje likwidację Instytutu? Z takim postulatem wystąpili liderzy SLD oraz publicyści „Gazety Wyborczej”.
Przeciwnicy Instytutu domagają się jego rozczłonkowania, przekazania archiwaliów do Archiwum Akt Nowych, działań edukacyjnych do ministerstwa szkolnictwa bądź kultury, a śledztw i lustracji ministerstwu sprawiedliwości. Faktycznie jednak realizacja tych pomysłów byłaby sabotażem całego dorobku nie tylko IPN, ale także współczesnego państwa polskiego, które podejmując decyzję o stworzeniu tego typu instytucji, odrzuciło fałszywą politykę amnezji historycznej i rozmywania prawdy.
Dzieło „Solidarności”
Wśród zarzutów stawianych IPN z uporem powtarzana jest teza, że jest on narzędziem PiS w bieżącej walce politycznej. Zarzut to nieprawdziwy – pokazuje, jak łatwo można u nas zakłamać nawet nieodległą przeszłość. PiS z powstaniem IPN nie miało nic wspólnego. Jeśli teraz politycy tej partii przypisują sobie jakieś zasługi w tej sprawie, to czynią tak dlatego, że z różnych względów jest to dla nich wygodne.
Prawdą jest natomiast, że IPN jest wyłącznie dziełem „Solidarności”. To w tym środowisku od początku lat 90. trwały dyskusje o potrzebie powołania w Polsce instytucji na wzór niemieckiego Urzędu Gaucka. Ostatecznie IPN swe powstanie w 1999 r. zawdzięczał przede wszystkim pracy trzech osób: min. Janusza Pałubickiego, który wraz z ekspertami napisał stosowną ustawę, przewodniczącego Mariana Krzaklewskiego, organizującego polityczne wsparcie dla tego projektu w parlamencie, oraz premiera Jerzego Buzka, który zabezpieczył środki budżetowe umożliwiające jego realizację.
IPN zawsze był solą w oku obozu postkomunistycznego. Z hasłem likwidacji Instytutu szedł do wyborów w 2001 r. Leszek Miller. Uzyskał wówczas w parlamencie większość umożliwiającą SLD zrealizowanie tego planu. Stało się inaczej, ponieważ właśnie ukazała się książka „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa o mordzie na Żydach w Jedwabnem. Instytut był potrzebny, aby przeprowadzić śledztwo w tej sprawie. Można się domyślać, że wówczas także prezydentowi Kwaśniewskiemu z różnych względów likwidacja IPN nie była na rękę. Zadowolono się więc cięciami budżetowymi, które skutecznie zahamowały proces powstawania bazy materialnej IPN, a bez tego przejęcie setek tysięcy akt po organach bezpieczeństwa PRL po prostu nie było możliwe.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski