Najbogatszy proboszcz mieszka w małej wsi pod Wyszkowem. Jego majątek trudno nawet oszacować. Sukces jest tym większy, że ksiądz dorobił się na podupadającej branży kolejowej.
Ksiądz Janusz Grygier postawił na kolej, chociaż do małej Mostówki pod Warszawą, gdzie jest proboszczem, żelazna droga nie dochodzi. Sam już gubi się w tym, ile ma pociągów, stacji, linii kolejowych i wszystkiego, co im towarzyszy: stacji naprawczych, tuneli, tartaków, a nawet wesołych miasteczek. Na jego usługach pracuje kilka tysięcy ludzi. Zatrudnił nawet Andrzeja Leppera. Tyle, że w skali HO.
Drugie życie ks. Grygiera
Drugie życie ks. Grygiera rozpoczyna się wcześnie rano (przed katechizacją w szkole) i późną nocą (po proboszczowaniu). Z małych i jeszcze mniejszych pudełek wyjmuje wtedy pęsetą ręce, nogi, głowy, dziwnie powykręcane tułowia. Potem precyzyjnie dobiera ludzkie części i pod lupą składa je w całość. Ludzkie postacie – każda jest inna, w innej pozie, ubraniu, uczesaniu – ustawia na sklejonych wcześniej przejazdach kolejowych, na bocznicach, przy torach i w wiejskim sklepie. A wszystko w miniaturowej skali modelarskiej.
Miłość do kolejek była wcześniej niż kapłańskie powołanie. Zaczęła się od parowozu na baterie i dwóch wagoników, które ks. Janusz w dzieciństwie dostał pod choinkę. I tak już zostało przez 34 lata. A wraz z pasją rosła liczba pudełek z częściami pociągów, trakcji i elementów potrzebnych do budowy makiet. Dzisiaj trudno je wszystkie zliczyć. Bo kolej jest pretekstem do opowiedzenia zdarzeń, sytuacji, historii i tego, co w życiu kolejarskim jest codziennością. Chociaż w Mostówce kolejarskie życie toczy się w miniaturze, problemy są jak najbardziej realne. Na makietach wyrosły senne, małomiasteczkowe stacyjki, zarośnięte trawą tory wąskotorówek i podupadające budynki kolejowe, ale też rolnicy – z Andrzejem Lepperem na czele – wysypujący zboże na tory. Jest i lokomotywa z wiersza Juliana Tuwima – „ciężka, ogromna i pot z niej spływa” – ze wszystkimi wagonami i ich zawartością. Na innej z makiet kłótnia o to, kto spartaczył robotę, bo tory wyraźnie się rozchodzą.
Ale jak to bywa w rzeczywistości – pracowało dwóch robotników, reszta „miała przerwę”. – To nie są wymyślone sytuacje, ale podpatrzone w czasie moich podróży po Polsce. Czasami koledzy coś śmiesznego zobaczą i od razu do mnie dzwonią. Właśnie wczoraj byłem na otwarciu sezonu turystycznego wąskotorówki w Sochaczewie i wróciłem stamtąd z trzema pomysłami na makiety – mówi ks. Janusz. Pomysł, to znaczy coś z kolejarskiego żywota, co zaintrygowało albo rozśmieszyło. Jak tory, które kończą się na płocie posesji, bo budowniczowie zapomnieli o wykupieniu działki, albo specjalnie wygięte tory, by ominąć rosnące na trasie drzewo (ekolodzy nie pozwolili go wyciąć, chociaż już dawno uschło). Na innej makiecie małe ludziki uwijają się przy cięciu wagoników. Ks. Janusz komentuje: „W ramach prywatyzacji złomuje się nowe wagony. Spawacz tnie węglarkę. Dźwig ładuje pocięty złom do pojemników, które »ob-ca« firma wywozi do swoich hut”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Jureczko-Wilk