Od tygodni dyskutowano, co zrobić z Grecją. Jej gospodarka jest w stanie agonalnym. W końcu, gdy postanowiono zadziałać, wybrano najgorszą z możliwych metod.
Pomoc dla Grecji w postaci bardzo nisko oprocentowanego kredytu ma wynieść 130 mld euro. To prawie jedna trzecia rocznego budżetu tego państwa. Na takie kwoty zgodzili się ministrowie finansów strefy euro. Pomoc ma spływać przez trzy lata, ale nie za darmo. Warunkiem są kategoryczne reformy budżetowe. Zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu tego planu Grecja zapłonęła. Trudno powiedzieć, czego chcą Grecy. Od lat oszukiwali instytucje unijne (choć „oszukiwali” nie jest dobrym słowem, bo unijni urzędnicy mieli świadomość tego, co się dzieje) co do swojej kondycji gospodarczej.
Za unijne pieniądze żyli ponad stan. Ich socjalistyczna gospodarka z dziurawym jak sito budżetem hulała w najlepsze, bo Bruksela udawała, że nie widzi kreatywnego podejścia do twardych zasad ekonomii, i cały czas kierowała do Aten strumień pieniędzy. I przyszedł kryzys, który brutalnie pokazał, kto jest ubrany, a kto jest nagi. Nagich w strefie euro okazało się wielu. Grecja z wyjątkiem dosłownie kilku miesięcy nigdy nie spełniała kryteriów z Maastricht, które upoważniają do zmiany waluty. Naga jest też Hiszpania, Portugalia i Irlandia. Niektórzy pytają, czy kraje, które permanentnie łamią wspólne zasady, w ogóle powinny być w Eurolandzie. Nie słychać odpowiedzi, bo nie może jej być słychać. Dzisiaj praktycznie żaden kraj nie spełnia kryteriów przyjęcia europejskiej waluty. Wyrzucić wszystkich?
Z ręką w nocniku
Najbardziej drastycznym przykładem jest jednak Grecja. Jej zadłużenie na rynkach finansowych sięga 300 mld euro, a rząd przez lata robił niemal wszystko, żeby pogorszyć stan rodzimych finansów. Wydatki socjalne rujnują budżet, a potężne i populistyczne związki zawodowe za nic mają zasady ekonomii. Bruksela przez lata udawała, że problemu nie widzi, i zamiast dyscyplinować kraj, do którego płyną fundusze, nie robiła nic. Gdy ogłoszono program pomocy, na ulice greckich miast w proteście wyszły dziesiątki tysięcy osób. W samych Atenach protestowało przynajmniej 30 tys. osób.
W Salonikach protestujących było prawie 20 tys., podpalano banki. Do akcji musiała wkroczyć policja, rozpylano gaz łzawiący. Zginęło kilka osób. O sprawie nie informowały greckie media, bo dziennikarze ogłosili protest. Przeciwko czemu Grecy protestują? Trudno to zrozumieć. Przez lata żyli na kredyt, a dzisiaj, gdy dostają kolejną szansę, nie chcą spełnić warunków, które w średnim i długim terminie są dla nich korzystne. Na jednej z manifestacji w centrum Aten liderzy przekonywali tysiące zebranych, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Unia to złodzieje, którzy kradną „stulecie osiągnięć socjalnych”. Unia nagradza preferencyjnymi kredytami tych, którzy źle się zachowywali, tych, którzy łamali podstawowe zasady rządzące Unią. W jakim świetle stawia to europejską gospodarkę?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek