Dwa lata temu zapowiadano, że do 2012 roku powstanie ponad 2 tys. kilometrów dróg ekspresowych. Teraz nikt nie marzy nawet o 900 kilometrach.
Pytany o sprawę budowy dróg minister infrastruktury Cezary Grabarczyk stwierdził tylko, że jeżeli dróg nie wybudujemy do 2012, to… wybudujemy je później. Nic dodać, nic ująć.
Pieniądze to nie problem
Tym razem nie chodzi o autostrady, tylko o drogi ekspresowe. Te, które z punktu widzenia użytkownika polskich bezdroży są może nawet ważniejsze. Chociażby dlatego, że dróg ekspresowych ma być prawie trzykrotnie więcej niż autostrad. Drogi ekspresowe to takie, które zwykle są dwupasmówkami z bezkolizyjnymi skrzyżowaniami (choć nie jest to warunek bezwzględny), mają „ograniczoną dostępność” i służą wyłącznie do ruchu samochodów. Są to też drogi, przy których buduje się parkingi i stacje benzynowe czy – mówiąc bardziej ogólnie – urządzenia przeznaczone do obsługi podróżnych i dostępne wyłącznie dla tych, którzy z tych dróg korzystają. A więc nie przydrożne bary bez toalet czy nielegalne kuchnie polowe ukryte w krzakach i oferujące tylko grochówkę, tylko porządne stacje benzynowe czy schludne gościńce. To wszystko w polskich warunkach brzmi jak jakaś bajka. Pod sam koniec 2009 roku dróg ekspresowych w Polsce (jedno- i dwujezdniowych) było niecałe 600 km. Budowano około 350 km. Toczące się przetargi dotyczyły prawie 500 km dróg ekspresowych w całym kraju. Tymczasem dróg ekspresowych docelowo ma być 5200 km. Do 2012 roku połowa z zaplanowanych dróg miała zostać wybudowana i oddana do użytku. Dzisiaj już wiemy, że rządowe plany uda się zrealizować najwyżej w połowie. Problemy są różne, ale – co ciekawe – wcale nie chodzi o pieniądze.
Winne procedury
Polski nie stać na budowę dróg ekspresowych (autostrad zresztą też nie). Powstają dzięki pieniądzom, jakie szerokim strumieniem płyną do nas z Brukseli. Można się oburzać na unijne procedury, ale to i tak nic nie zmieni. Skoro chcemy mieć pieniądze, musimy spełnić warunki, jakie stawiają ci, którzy pieniędzmi dysponują. A te są szczególnie restrykcyjne, jeżeli chodzi o ochronę środowiska naturalnego. Dla każdej inwestycji musi być stworzony raport o wpływie na środowisko naturalne. I tu zaczynają się schody, bo polskie przepisy do tych wymogów zostały dostosowane dopiero pod sam koniec 2008 roku. W efekcie na unijne standardy w ochronie środowiska Polska nie była przygotowana. To było i dalej jest wąskie gardło całego procesu decyzyjnego, tym bardziej że z nowymi przepisami musiały być zgodne nie tylko inwestycje rozpoczynane, ale także te, które w momencie uchwalania ustawy już trwały. Dzisiaj, kilkanaście miesięcy po wprowadzeniu przepisów dostosowujących nasze prawo do unijnych norm, ponad połowa decyzji środowiskowych, jakie dotyczą dróg ekspresowych, jest błędna i wymaga poprawek. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska odsyła dokumenty, które nie tylko są błędne, ale i niekompletne. Ministerstwo Środowiska twierdzi, że te problemy uda się rozwiązać do końca 2010 roku. To jednak nie załatwia wszystkich problemów. Nawet gdyby opóźnienia związane z nieprawidłowymi decyzjami środowiskowymi udało się nadrobić, inne opóźnienia grzebią ambitne plany rządu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek