W Funduszu Ubezpieczeń Społecznych powiększa się dziura. Jest tam mniej pieniędzy niż potrzeba na tegoroczne emerytury. ZUS przestanie je płacić? Na pewno nie.
Zakład Ubezpieczeń Społecznych ewidencjonuje składki, które każdy odprowadza z myślą o emeryturze. Mniejsza część tych składek przekazywana jest do II filara, czyli do Otwartych Funduszy Emerytalnych. Reszta do FUS, czyli Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. ZUS pieniędzmi, które w FUS wylądują, zarządza. Niestety, z funduszu co roku wypływa więcej, niż do niego wpływa. Innymi słowy system nie jest samowystarczalny. To sytuacja patologiczna, ale trwa na tyle długo, że w zasadzie wszyscy zdążyliśmy się już do niej przyzwyczaić. Skala niewypłacalności jest porażająca. Budżet państwa co roku dolewa do FUS-u ponad 30 mld złotych. W ten sposób z bieżących dochodów dotowane są emerytury indywidualne.
Dlaczego zabraknie?
W tym roku pieniędzy jednak zabraknie pomimo kolosalnych dotacji. Wszystkiemu winny jest kryzys, a właściwie jego skutki. W FUS w zasadzie nie ma pieniędzy. Wpłacane na bieżąco składki od osób pracujących na bieżąco są wypłacane emerytom (także rencistom, osobom na zwolnieniach chorobowych i powypadkowych). Gdy rośnie bezrobocie, zmniejsza się ilość osób wpłacających składki, ale nie zmniejsza się ilość osób pobierających świadczenia. Poza tym składka pobierana jest od wysokości zarobków. Gdy te nie rosną (a w wielu przypadkach ostatnio zaczęły spadać), mniej pieniędzy trafia do FUS. W skrócie w funduszu zarządzanym przez ZUS w tym roku zabraknie pieniędzy.
Co robić?
Ile zabraknie? Tego do końca nie wiadomo, bo wielkość dziury zależy od tego, jak będzie wyglądała sytuacja w naszej gospodarce: ile wyniesie bezrobocie czy jak będą zmieniały się pensje. – Z naszych szacunków wynika, że różnica w poziomie zatrudnienia o 1 proc. to ok. 1,1 mld zł mniej w FUS – wyjaśniała ostatnio Maria Szczur, wiceprezes ZUS ds. ekonomiczno-finansowych. Mówi się, że zabraknąć może od kilku do nawet 12 mld złotych. Jakie w tej sytuacji są wyjścia? Scenariuszy jest kilka, ale zanim o tym, co zrobić, kilka słów o tym, czego zrobić nie można. Na pewno nie wchodzi w grę zawieszenie wypłacania świadczeń. Tego zrobić się nie da, bo taka decyzja oznaczałaby złamanie prawa i – jak twierdzą prawnicy – Trybunał Stanu dla ministra finansów.
W zeszłym roku w FUS zostało kilka miliardów złotych. Część z tych pieniędzy została przeznaczona na wypłatę emerytur grupie ok. 140 tys. mężczyzn, którzy zyskali prawo do wcześniejszych świadczeń. Reszta na pewno zostanie przeznaczona na załatanie braków w finansach. Ale to stanowczo za mało. Rząd mógłby zwiększyć dotację, ale tego nie uczyni, bo nie ma pieniędzy. Ministrowie kilkanaście dni temu byli zmuszeni o 10 proc. ciąć wydatki swoich resortów. Rząd sam ma kłopot z dziurą w budżecie i dlatego jest pewne, że czeka nas nowelizacja budżetu. I pozostaje w zasadzie tylko jedno. ZUS musi za-ciągnąć kredyt. Robił już tak w przeszłości. Kto pożyczy ZUS-owi pieniądze? Gdy będzie wiadomo, ile pożyczyć trzeba, ZUS ogłosi przetarg i pożyczy od banku, który da najlepsze warunki. Wygrać przetarg może bank komercyjny. Sytuacja jest w sumie… groteskowa. I można by się śmiać, gdyby nie chodziło o emerytury setek tysięcy ludzi. Fundusz Ubezpieczeń Społecznych wydaje więcej niż dostaje. Rząd (a więc my wszyscy) dopłaca co roku gigantyczne kwoty, które w tym roku okazują się niewystarczające. ZUS postanawia więc zaciągnąć kredyt. Kto go będzie spłacał? Co za pytanie. Budżet, a więc my wszyscy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek