Parlament Europejski przyjął raport polskiego europosła o wpływie Gazociągu Północnego na środowi-sko naturalne.
Chodzi o gazociąg, który ma z ominięciem krajów bałtyckich i Polski przesyłać gaz po dnie Bałtyku z Rosji bezpośrednio do Niemiec. Kraje wokół Bałtyku obawiają się katastrofy ekologicznej, bo budowa linii przesyłowej wiąże się z dużą ingerencją w morskie dno. Szczególnie w Bałtyku to mocno ryzykowna operacja. W wielu miejscach akwenu strefa przydenna jest praktycznie martwa. To tam zgromadziły się przez lata wypuszczane do morza zanieczyszczenia. Opadły na dno i – póki ich coś nie zmąci – są względnie nieszkodliwe. Prace przy gazociągu tę niebezpieczną równowagę mogą zaburzyć. Ale jest jeszcze większe niebezpieczeństwo. Po II wojnie światowej w Bałtyku została utopiona broń chemiczna. Całkiem sporo broni. Kłopot z tym, że nie bardzo wiadomo, gdzie ona się znajduje. W teorii broń zatapiano w konkretnym – najgłębszym – miejscu akwenu. W praktyce nikomu nie chciało się wypływać zbyt daleko od portu. Skrzynie z pociskami topiono w dowolnych miejscach. Skrzynie z niebezpiecznymi truciznami były zrobione z drewna i sami marynarze mówili, że przynajmniej niektóre unosiły się na powierzchni wody. W skrócie mówiąc, powojenna broń chemiczna może być dosłownie wszędzie. Przekopywanie bałtyckiego dna jest w tym kontekście co najmniej lekkomyślne.
Nie tylko ekologia
Jednak wątpliwości dotyczące bałtyckiej rury nie kończą się na ekologii. To wielki problem ekonomiczno-polityczny. Rosja chce bezpośredniego połączenia z Europą Zachodnią, bo w ten sposób ma nadzieję kreować regionalną politykę. Zakręcanie kurka swoim sąsiadom (a kiedyś republikom) jest czymś bardzo powszechnym. W stosunku do Polski też się zdarzało. Nie da się jednak skutecznie prowadzić polityki energetycznej (w rozumieniu Rosji), jeżeli ropociągi czy gazociągi przechodzą tranzytem przez kraje trzecie. Albo rurę zakręca się całkowicie, a wtedy surowiec nie dociera do wielu kontrahentów, albo ryzykuje się, że np. Litwa czy Polska zacznie pobierać surowiec, który jest przeznaczony dla Niemiec. Tak czy inaczej, najwygodniej jest mieć połączenie bezpośrednie. I choć wielokrotnie droższe od prowadzonego na powierzchni ziemi, dla Kremla z politycznego punktu widzenia bezcenne.
Ekologia czy ekonomia?
W Unii Europejskiej nasze polityczne obawy nie znajdują niestety zrozumienia. Kraje Europy Zachodniej nie rozumieją naszych obaw i często uważają, że mamy narodowy problem z rusofobią. Co innego jednak ekologia. To zawsze rusza ludzi na Zachodzie. Tym bardziej że zagrożenie jest przecież rzeczywiste, a nie urojone. Kilka dni temu Parlament Europejski (PE) przyjął krytyczny raport odnośnie do budowy gazociągu. Jego autorem jest polski europoseł Marcin Libicki z PiS. Czy to sukces Polski? Spójrzmy realistycznie. Raport Libickiego został w głosowaniach nad poprawkami nieco stępiony. Nie ma takiej wymowy jak oryginał. Poza tym PE przyjmuje wiele raportów. Duża część z nich nie ma wpływu na rzeczywistość. Chwilę po ogłoszeniu raportu przedstawiciel KE stwierdził, że ta będzie się przyglądała budowie, ale gazociąg na dnie Bałtyku pozostaje jednym z priorytetowych projektów Unii. Dlaczego? Bo doskonale wpisuje się w potrzebę zaspokojenia rosnącego zapotrzebowania UE na gaz. Dla polskiej strony (i krajów bałtyckich) ważne jest zdanie, które w wielu komentarzach umyka. A mianowicie, że „powinno się rozważyć inne możliwe trasy przebiegu gazociągu”. Inne, czyli lądowe. Lądowe – znaczy przez Polskę.
W skrócie mówiąc, przyjęty przez europarlament raport to nie rewolucja, ale udana próba wsadzenia stopy w zamykające się drzwi. Dobre i to.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek