Zła wiadomość: spada wydobycie węgla. Ale jest i dobra: wypadków śmiertelnych w górnictwie jest w tym roku mniej niż przed rokiem.
Oba te zjawiska są ze sobą częściowo związane. Bo po zeszłorocznej katastrofie w kopalni „Halemba”, w której zginęło 23 ludzi, pracownicy kopalnianego dozoru nie chcą podejmować ryzykownych decyzji. – Zobaczyli, jakie konsekwencje im grożą. Że za poważne złamanie przepisów w razie tragedii zapłacą nie tylko wyrzuceniem z pracy, ale nawet wieloletnim więzieniem – oceniają specjaliści z Wyższego Urzędu Górniczego. To zachowanie, ochrzczone już syndromem „Halemby”, jest pozytywne, to jasne. Ale niepokój budzą też dane Centralnego Ośrodka Informatyki Górnictwa. Wynika z nich, że po dziewięciu miesiącach tego roku wydobycie w polskich kopalniach węgla kamiennego wyniosło 65,7 milionów ton. Tymczasem przed tragedią w „Halembie”, po dziewięciu miesiącach roku 2006, wydobycie przekraczało już 71 milionów ton. Czyli ponad 5 milionów ton więcej niż teraz. W górnictwie pracuje dzisiaj nieco mniej ludzi, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Tym bardziej że od tamtej pory nie została zamknięta żadna kopalnia. W górnictwie spada dziś wydajność na jednego pracownika i rosną koszty. A to może w przyszłości uderzyć w górników.
Strop leci na głowy
Pocieszające jest tylko, że wypadków śmiertelnych jest w tym roku mniej. Ale, niestety, wciąż się zdarzają. Była godzina 22.10 w poniedziałek, 23 kwietnia, kiedy skały stropowe w kopalni „Staszic” nagle runęły. Wprost na głowy pięciu górników, którzy pracowali 830 metrów pod powierzchnią Katowic. Koledzy natychmiast rzucili się, żeby ich odkopać. Szybko wyciągnęli trzech rannych. Ale skalny rumosz pogrzebał dwóch pozostałych górników – 45-letniego i 35-letniego. Ratownicy dotarli do nich dopiero rano. Mężczyźni już nie żyli. To opis jednego z 18 śmiertelnych wypadków, do których doszło w polskich kopalniach w 2007 roku, do chwili zamknięcia tego numeru „Gościa”. W tegorocznych wypadkach zginęło 19 osób.
W tym samym okresie zeszłego roku, od 1 stycznia do 21 listopada, zginęło 47 górników. Na tamtej tragicznej statystyce największe piętno odcisnął wybuch w „Halembie”.
Jesienny metan
Niestety, górnicy wciąż muszą być czujni. W przeszłości poważne wypadki dotykały ich często pod koniec roku. Czy przez przypadek? Niekoniecznie. Podobno niektórzy pod ziemią trochę mniej uważają, gdy ich myśli krążą już wokół Barbórki. Ale są i inne powody. – Jesienią i wiosną są duże zmiany ciśnienia atmosferycznego. A przy gwałtownym spadku ciśnienia ze zrobów w niektórych przypadkach wydziela się znacznie więcej metanu – mówi Krzysztof Matuszewski, dyrektor Departamentu Warunków Pracy w Wyższym Urzędzie Górniczym. W „Halembie” w zeszłym roku wybuchł właśnie metan. Czujniki metanu były tam oszukiwane przez strumień świeżego powietrza, specjalnie skierowany w ich stronę. To często stosowany w polskich kopalniach sposób. Metan gromadzi się pod stropem, więc czasem czujniki były przewieszane niżej. – Przed laty znalazłem nawet czujnik leżący na ziemi i przykryty górniczą taśmą, żeby fałszował stężenie metanu – wspomina Tadeusz, emerytowany górnik z kopalni „Borynia” w Jastrzębiu.
Wątpliwe, żeby podobne praktyki całkiem dziś zniknęły z polskich kopalń. Być może jednak syndrom „Halemby” uczyni kopalnie nieco bezpieczniejszymi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak