Skok życia

W swoim życiu oddał ponad 10 tysięcy skoków. Wiele z nich przyniosło mu medale i sławę. Naprawdę ważny był jednak tylko jeden skok – przez mur hitlerowskiego więzienia.

Nigdy nie zapomnę tej opowieści Stanisława Marusarza, choć od tamtej chwili minęło już prawie pół wieku. Byłem wtedy nastolatkiem i bardzo interesowałem się sportem. Kiedy podczas wczasów w Zakopanem poszedłem na spotkanie z legendarnym narciarzem, sądziłem, że będzie mówił o swoich sportowych sukcesach oraz o tym, jak w Lahti w 1938 roku sędziowie pozbawili go tytułu mistrza świata. Marusarz przedstawił jednak inną historię. Opowieść o ucieczce z krakowskiego więzienia przy ul. Montelupich wydała mi się gotowym scenariuszem filmowym. Dziwiłem się wtedy, że tyle lat po wojnie jeszcze nikt nie zrealizował żadnego obrazu o tym brawurowym wyczynie. I... dziwię się do tej pory. Powstało wprawdzie kilka filmów dokumentalnych, ale dopiero w 2022 roku nakręcono pierwszą produkcję fabularną o tym zakopiańskim skoczku. Niespełna godzinny „Marusarz. Tatrzański orzeł” to jednak niskobudżetowa produkcja bardzo skrótowo opowiadająca o niemal całym życiu sportowca. Scena ucieczki trwa w tym filmie zaledwie kilka minut. Temat ten wciąż więc czeka na swojego reżysera.

Kurier

Niemal od początku okupacji konspiracyjny ruch oporu utrzymywał łączność z rządem emigracyjnym przez polskie placówki w Budapeszcie za pośrednictwem kurierów tatrzańskich. Transportowali oni dokumenty, pieniądze, przeprowadzali emisariuszy. Było ich niewielu, zaledwie trzydziestu kilku. Żeby być kurierem, należało bowiem spełniać surowe wymagania. Kandydaci musieli doskonale znać Tatry, żeby w trakcie przerzutu omijać patrole słowackiej straży granicznej, współpracującej z Niemcami. Poza tym niezbędne były sprawność fizyczna i umiejętność jazdy na nartach. No i rzecz najważniejsza: ogromna odwaga. Każda wyprawa mogła bowiem zakończyć się śmiercią lub aresztowaniem.

Marusarz został jednym z pierwszych kurierów, już na początku października 1939 roku. Początkowo szczęście mu sprzyjało, ale wiosną 1940 roku został złapany przez Słowaków. Żołnierze znaleźli przy nim sto tysięcy złotych, wiedzieli więc, że mają do czynienia z kurierem. Zakopiańczyk w trakcie przesłuchania uderzył strażnika i wyskoczył z posterunku przez okno. Zdołał umknąć, ale niestety jako sławny sportowiec był człowiekiem powszechnie znanym. Wiedział więc, że jest „spalony” i musi uciekać z kraju. Próbował przedostać się na Węgry, jednak bez powodzenia. Niemcy umieścili go w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie.

Wyrok śmierci

26 stycznia 1972 roku Stanisław Marusarz złożył zeznanie przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. W zbiorach IPN zachował się protokół tego oświadczenia. Dowiadujemy się z niego, że kurier w trakcie kilkutygodniowego pobytu na Montelupich był przesłuchiwany trzykrotnie. Początkowo próbowano go potraktować po dobroci. Roztaczano przed nim miraże możliwości trenowania kadry narciarzy niemieckich. Warunkiem było oczywiście wydanie „wspólników zbrodni”. Podczas trzeciego przesłuchania śledczy próbowali uzyskać informacje, katując więźnia. Obie metody jednak zawiodły, dlatego trzy dni po ostatnim przesłuchaniu kurier stanął przed obliczem sędziego. Jego przemówienie było krótkie: „Poniesiecie karę. Za zbrodnie popełnione przeciwko Niemcom będziecie rozstrzelani”.

Marusarz zeznał później, że w tym samym czasie podobny wyrok usłyszały 134 osoby. Wszystkich przeniesiono do cel śmierci w innym skrzydle więzienia. Zakopiańczyka i kilku innych więźniów umieszczono w celi numer 87. Wyrok wykonywano etapami. Skazańców wywożono na miejsce kaźni w Krzesławicach. Tam wykopywali groby. Potem rozstrzeliwano część z nich – tylu, ilu mieściło się w grobach. Reszta wracała do więzienia, oczekując na swoją kolej.

Krata, strażnicy, mur, drut kolczasty

Wiedzieli, że uratować ich może tylko ucieczka. Szansa na powodzenie była jednak niemal zerowa. Okna celi strzegła krata, a po jej wyłamaniu trzeba było skoczyć z wysokości pierwszego piętra. Ponadto pod oknami dzień i noc spacerowali trzej strażnicy, a teren więzienia otoczony był murem czterometrowej wysokości, uwieńczonym pętlami drutu kolczastego.

Wraz z Marusarzem w celi nr 87 czekał na egzekucję Aleksander Bugajski ps. Halny, przedwojenny podoficer Wojska Polskiego, a w czasie wojny dowódca oddziału dywersyjnego Związku Odwetu ZWZ w Krakowie. Pod jego dowództwem w nocy z 1 na 2 lipca zaczęła się wielka ucieczka. Więźniowie wymontowali dwie nogi od stołu i próbowali nimi wygiąć kraty w oknie. Po pewnym czasie udało się zrobić na tyle duży otwór, że mógł się przez niego przedostać człowiek. Następną przeszkodę stanowili trzej strażnicy na dziedzińcu, okrążający budynek więzienia w odstępie mniej więcej czterdziestu metrów. Gdy dwóch z nich zatrzymało się na papierosa, nastąpiła właściwa chwila. Jako pierwszy skoczył Aleksander Bugajski, po nim robili to kolejni, Marusarz jako piąty lub szósty. Dla niektórych ucieczka zakończyła się w tym właśnie momencie, z powodu złamanej bądź skręconej nogi. Marusarzowi przydały się umiejętności skoczka. Więźniowie podbiegli do bramy, bo dzięki umieszczonej tam klamce mogli wybić się na niej na tyle wysoko, by pochwycić druty kolczaste na szczycie muru. Niestety, kolce wbijały się uciekinierom w ręce, a Niemcy zorientowali się, że zaczęła się ucieczka. „Musiałem rozhuśtać ciało zawieszone na tych kolcach, żeby nogą złapać za mur” – wspominał Marusarz.

Udało się. Pozostało przedostać się z wewnętrznego więziennego muru na zewnętrzny. Nie było już jednak czasu na przebiegnięcie do miejsca, w którym mury się łączyły. Niemcy zaczęli strzelać, kurier został draśnięty w udo. W tym momencie znów jednak pomogły mu umiejętności skoczka. Wybił się jak z progu skoczni i pokonał przestrzeń między murami, a z tego zewnętrznego zsunął się na ulicę.

Nie znał Krakowa, ale instynktownie wybrał właściwy kierunek ucieczki. Był poranek, na Kleparzu plac targowy zapełnił się ludźmi i pogoń wkrótce straciła Marusarza z oczu. Ręce i noga obficie jednak krwawiły, w każdej chwili zbieg mógł zostać zauważony przez niemiecki patrol. Uciekał przez Łobzów. Przez pewien czas szedł korytem strumienia, by nie pozostawiać śladów. Nad Wisłą jakiś rybak udzielił mu pomocy. W domu opatrzył mu rany. Po posiłku i krótkim wypoczynku sportowiec wyruszył w drogę do Zakopanego. Szedł głównie nocami, w końcu udało mu się dotrzeć do celu.

Ucieczka udała się tylko Marusarzowi i Bugajskiemu. Pozostałych więźniów dogoniono i zabito. Bugajski zginie później w powstaniu warszawskim, wojnę przeżyje tylko Marusarz. Z Zakopanego przedostał się na Węgry, gdzie mieszkał do końca wojny jako Stanisław Przystalski. Pracował tam jako trener węgierskich narciarzy. W 1944 roku rozpoznał go Sepp Weiler, przedwojenny skoczek niemiecki. Sportowiec nie zadenuncjował jednak swego polskiego kolegi.

Na skoczni w garniturze

Po wojnie Marusarz powrócił do czynnego uprawiania sportu. Na igrzyskach olimpijskich w Sankt Moritz (1948) i Oslo (1952) był chorążym polskiej ekipy. Karierę zakończył w 1957 roku, w wieku 44 lat. Ostatni skok na zawodach oddał jednak znacznie później. W 1966 roku jako gość honorowy pojawił się na otwarciu Turnieju Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Pożyczył narty i buty, a następnie w garniturze i krawacie oddał skok, uzyskując odległość 66 metrów. Publiczność zareagowała aplauzem, a koledzy sportowcy z całego świata znieśli polskiego mistrza ze skoczni na ramionach.

Ktoś obliczył, że Marusarz wykonał ponad 10 tys. skoków, to znaczy, że w powietrzu pokonał w sumie jakieś 650–700 kilometrów, odległość dzielącą Tatry od Bałtyku. Cztery razy uczestniczył w olimpiadach, 21 razy był mistrzem Polski. W 1938 roku w Lahti został wicemistrzem świata, oddając dwa najdłuższe skoki w konkursie. Sędziowie przyznali jednak złoto Asbjørnowi Ruudowi.

Stanisław Marusarz zmarł na zawał serca 23 października 1993 roku, kiedy na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem wygłaszał mowę pożegnalną nad grobem swego dowódcy z czasów wojny prof. Wacława Felczaka. Kilka dni później spoczął na tej samej nekropolii.•

Projekt dofinansowany przez Ministerstwo Sportu i Turystyki w ramach programu Sportowe Wakacje +

W zdrowym ciele zdrowy duch

W cyklu „Sportowe legendy II RP” przedstawiamy sylwetki najwybitniejszych polskich sportowców okresu międzywojennego, którzy jednocześnie wyróżniali się swą obywatelską postawą. Ich postaci przypominają o starej greckiej maksymie „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Ówczesny, całkowicie amatorski sport, w którym rywalizacja nie podlegała jeszcze prawom komercji, ma dziś swą kontynuację w tzw. sporcie masowym. Mamy nadzieję, że losy naszych dawnych gwiazd staną się inspiracją do uczestniczenia w różnych formach zorganizowanej rekreacji.

Projekt dofinansowany przez Ministerstwo Sportu i Turystyki w ramach programu Sportowe Wakacje +

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Leszek Śliwa