Zimnego powiewu śmierci tego wieczoru przed Buckingham Palace wyczuć się nie dało.
Młodzi jak mrówki obklejają pomnik Victorii, wijąc się wokół napisu „imperatrix”. Ta zaś jest na tym placu jakby ostatnim przyczółkiem stabilności. Młodzi tłoczą się przed pałacem. Ulewny deszcz nie ułatwia niczego, nawet zrobienie absolutnie koniecznego w tej chwili selfie jest katorgą, setki parasoli, w tym tych w angielską flagą, utrudniają umieszczenie pałacu Buckingham w tle. Elżbieta II nie żyje. Już od kilku godzin przed pałacem, nad którym powiewa teraz opuszczona do połowy flaga, zbierały się setki ludzi. Teraz tysiące. Na pewno nie dziesiątki tysięcy.
Średnia wieku niziutka, jakby starsi woleli oglądać wszystko w TV, nie wychodzić z pubu, żuć jagnięcinę popijając piwem, co zresztą widać, bo puby nawet na chwilę nie opustoszały. Śnieżnobiała Elżbieta patrzy swoim uroczystym spojrzeniem z billboardów, cała szlachetna odbija się w każdej londyńskiej kałuży, snuje za każdym czerwonym Routemasterem. Metro pęcznieje w kierunku parku świętego Jakuba, trwa święto. Nieśmiałe głosy trzech nastolatek pod parasolem nucą angielski hymn, niech ją Bóg zachowa, królową, która odeszła kilka godzin wcześniej, ale większość się uśmiecha, bawi - młodzi są, była dla nich jak ikona popkultury może. Zimnego powiewu śmierci tego wieczoru przed Buckingham Palace wyczuć się nie dało.
ks. Adam Pawlaszczyk