W Kowalewie przez 28 lat leczyło się ponad 1100 księży. Ok. 40 % z nich udało się przestać pić, po powrocie z leczenia nadal są księżmi – mówi z rozmowie z KAI ks. Wiesław Kondratowicz, trzeźwiejący alkoholik, założyciel i dyrektor Diecezjalnego Ośrodka Duszpasterstwa Trzeźwości w Kowalewie.
Alkohol jest substancją chemiczną, która to umożliwia. Jeśli szuka się takich stanów, powtarza je, z czasem przekracza się niewidzialną granicę, poza którą nie ma powrotu.
Zamiast pytać „dlaczego pijesz”, lepiej zadać pytanie: „po co”? Co zapijasz? Co ci alkohol daje? On się staje podpórką na całe życie. Na pewnym etapie życia człowieka, który ma nieświadome predyspozycje do uzależnienia, alkohol jest „lekarstwem” na wszystko. Można temu zapobiec tylko w jeden sposób – jeśli on wcześnie trafi na program terapeutyczny, który mu pomoże. Ale najpierw musi się przyznać, że ma problem. Bardzo istotny w tej chorobie jest tzw. system iluzji i zaprzeczeń. To jeden z jej objawów.
Chory zaprzecza swojej chorobie, fałszywie, w zakłamany sposób widzi swoją sytuację. Wmawia sobie i wszystkim wokół, że nie potrzebuje żadnej pomocy.
Trzeba dodać, że alkoholizm jest chorobą całej rodziny osoby uzależnionej. Żona lub mąż, dzieci, bliscy, też wymagają pomocy terapeuty. Choćby dlatego, że swoimi zachowaniami nieświadomie podtrzymują picie, choć myślą, że jest odwrotnie. Choroba zaburza system rodzinny.
Są programy dla współuzależnionych małżonków, nastolatków, małych dzieci w rodzinie. Jeśli ksiądz długo mieszka we wspólnocie kapłańskiej na plebanii, to czy współdomownicy nie powinni iść na terapię? To nie są takie relacje jak w rodzinie, ale coś było nie tak…
Myślę, że byłoby to dobre. Ale niech pani mi powie, jak to - z księżmi - zrobić?
Nie wiem.
No właśnie. Czasem natomiast rozmawiamy z bezpośrednimi przełożonymi księdza, z jego bliskimi współpracownikami (z gospodyniami, katechetami itd.,) oraz z członkami rodziny. Z kolegami. Czasem terapię księdza załatwia nie jego przełożony, ale ktoś ze świeckich współpracowników lub członek rodziny – w porozumieniu z biskupem.
Podobną niechęć do szukania pomocy, jak księża, przejawiają lekarze, prawnicy i inni przedstawiciele zawodów zaufania społecznego. Zwłaszcza lekarze uważają, że tak znakomicie znają się na chorobach, że absolutnie nie będą się leczyć z alkoholizmu. Sami sobie poradzą. Drugą rzeczą, którą trudno przełamać księżom i lekarzom, jest wstyd. Na szczęście w Kościele jest coraz większa świadomość problemu. Mówi się o tym na roku propedeutycznym, który poprzedza seminarium. Wiele razy sam byłem zapraszany do seminariów, aby podzielić się doświadczeniem. Jest dziś coraz więcej miejsc, gdzie księża, zakonnicy, mogą się leczyć. Niestety ogólna świadomość problemu w polskim społeczeństwie jest bardzo niska. Rośnie za to liczba… reklam piwa.
Na czym polega specyfika leczenia w ośrodku Kowalewie? Wiem o kilku księżach, którzy pozytywnie zakończyli wasz program.
Program terapeutyczny trwa 6 tygodni. Składa się z 3 nurtów tej samej rzeki, która „płynie w stronę trzeźwego życia”. Pierwszy to jest profesjonalna terapia, którą prowadzą licencjonowani psychoterapeuci. W tej chwili są 2 panie, które świetnie potrafią pracować z księżmi alkoholikami. Terapia jest grupowa oraz indywidualna. Drugi nurt to terapia, którą umownie nazywamy: duchowo-religijno-kapłańska. To ona nadaje ośrodkowi specyfikę, której nie ma gdzie indziej. Mówimy tu o naszych problemach księżowskich. I nie chodzi o narzekanie na przełożonych, biskupów czy tych zakonnych. Po prostu dzielimy się tym, co jest ważne w naszym życiu, w powołaniu. Jak sobie w nim „radzimy” po pijanemu. I jak to robić na trzeźwo. Obowiązkowym elementem tej części jest uczestnictwo w mitingach AA. Ośrodek mieści się w domu parafialnym parafii św. Bartłomieja w Kowalewie (patronem samego ośrodka jest św. Józef Opiekun), a mityngi są na miejscu. Uczestniczą w nich również kobiety i mężczyźni z parafii oraz okolicy. Ale chodzimy też razem do kaplicy, wspólnie się modlimy. Idziemy na koronkę do Miłosierdzia Bożego o 15.00. To są dla wielu księży atuty.
Ogromna większość księży, którzy przychodzą na terapię, jest jeszcze wierząca. Czasami pojawia się tak przygnieciony ksiądz, że z wiary niewiele zostało. Ale łaska Boża jest nieogarniona i żar się rozdmuchuje, a iskierka zaczyna płonąć… Bardzo ważne jest jednak to, że jest wspólnota kapłańska, dzięki czemu nie ma tematów tabu. Pod wpływem alkoholu człowiek traci kontrolę zachowań i nie jest łatwo o tym mówić innym.
Zwłaszcza księżom, wobec których oczekuje się wysokich standardów moralnych. A trzeci nurt?
To posługa w parafii. Od samego początku istnienia ośrodka parafianie zostali przygotowani do tego, że będą tu pomagać trzeźwiejący księża. Nie było kłopotów. Ludzie w Kowalewie są wspaniali. Chętnie słuchają kazań, chodzą do spowiedzi. Mówią, że nawet są bliższe ich życia niż gdzie indziej. Z nominacji biskupa jestem proboszczem, sam wiele razy dałem tu świadectwo. Wszyscy są już przyzwyczajeni.
Terapia alkoholowa jest trudna. Nie zawsze udaje się od razu, ludzie wracają do picia, ale najważniejsze, to przyznać się do problemu i zacząć szukać pomocy. Ilu księży spośród tych ponad 1100 przestało pić?
Statystyki są dość podobne na świecie. To zazwyczaj około 40 procent. Czasem księża do nas wracają po raz kolejny i wtedy się udaje. Ale nie zawsze. To choroba na całe życie.
Czy leczyły się u was kobiety?
Czasem zdarzają się siostry zakonne, przysyłają je przełożone. W historii ośrodka było ich około 20. Kilkanaście lat temu uczestniczyłem w próbie utworzenia takiego ośrodka dla sióstr zakonnych, w Stanach Zjednoczonych one są. Na razie nic z tego nie wyszło.
W sierpniu ksiądz z diecezji białostockiej odprawiał pijany mszę świętą. Ktoś to zgłosił, biskup skierował go na terapię. Jak się zachować w takiej sytuacji?
U nas w okolicy był niedawno przypadek, że pijany ksiądz odprawiał pogrzeb. Jedna pani zadzwoniła po policję. Przyjechali, pozwolili mu dokończyć, zbadali go alkomatem. To jest bardzo dobra reakcja. Jeżeli ktoś przychodzi do pracy pijany, ksiądz pijany pełni posługę, trzeba od razu reagować. Najpierw przez przełożonych, a jeśli to nie pomaga, działać radykalnie. Dla tego księdza to był taki szok, że mu to pomogło. Jest już po terapii. Takie zdecydowane działanie nazywa się w terapii „twardą miłością”. Ale do tego ludzie muszą dojrzeć. Dlatego trzeba głośno mówić o problemie choroby alkoholowej, która jest „demokratyczna”. Chorują księża, naukowe autorytety, nauczyciele, prawnicy, lekarze, politycy, dziennikarze, aktorzy i tak zwani zwyczajni ludzie. Coraz więcej kobiet. Zamiast czekać, aż wydarzy się tragedia, trzeba stawić czoło rzeczywistości.