„Podczas lektury syntezy synodalnej czułem się tak jakbym od czasu do czasu przechodził między dwiema bardzo odmiennymi przestrzeniami” - mówi redaktor „Christianitas" Paweł Milcarek – „Nie mówię, że nie błyskały tam prawdziwe problemy, lecz odmieniane na okrągło zaklęcia «wspólnego podróżowania» i «słuchania się» to jakieś przedszkole prawdziwych wyzwań. Na szczęście synteza ma też zupełnie inne przestrzenie – które o wiele bardziej przypominają mi Wspólnotę po Zesłaniu Ducha Świętego, z aktywnością Apostołów oraz ich braterskimi sporami”.
Paweł Milcarek, redaktor „Christianitas”, w wypowiedzi dla KAI dzieli się swoimi wrażeniami z lektury ogólnopolskiej syntezy synodalnej:
Podczas lektury syntezy synodalnej czułem się tak jakbym od czasu do czasu przechodził między dwiema bardzo odmiennymi przestrzeniami. W jednej – wyobrażam sobie, że tak musiała wyglądać atmosfera Wieczernika przed Zesłaniem Ducha Świętego – panuje troska głównie o to, żeby zapanować nad kłopotami komunikacji i poczuć się lepiej w sytuacji kryzysu: „terapeutyczny” ton nieustannych rozmów o rozmowie, spotkań, żeby się spotkać oraz cieszenia się z mówienia, a do tego utopie o „spotkaniach pozbawionych sporów” itp. Nie mówię, że nie błyskały tam prawdziwe problemy (np. kwestię udrożnienia komunikacji w stronę od wiernych do hierarchii uważam za ważną) – lecz odmieniane na okrągło zaklęcia „wspólnego podróżowania” i „słuchania się” to jakieś przedszkole prawdziwych wyzwań.
Na szczęście synteza ma też zupełnie inne przestrzenie – które o wiele bardziej przypominają mi Wspólnotę po Zesłaniu Ducha Świętego, z aktywnością Apostołów oraz ich braterskimi sporami. Czytamy tam więcej o wierzącej społeczności Kościoła, a nie o abstrakcyjnej atmosferze wspólnoty. Ludzie zauważają, że aby być czymś ważnym dla każdego, Kościół musi być sobą: wspólnotą czci Bożej (jakże dużo mówiono o liturgii, jej celebrowaniu - wiernym, niespiesznym, poprawnym!), miejscem uczenia się wiary i dzielenia wiarą z Objawienia (oczywiście wraca konkretny postulat katechezy dorosłych i solidnej formacji teologicznej duszpasterzy). Dopiero w tym kontekście otrzymują swój sens katolicki jakże ważne, niepomijalne postulaty bycia bezpiecznym miejscem dla słabszych i skrzywdzonych albo postulat poradzenia sobie z klerykalizmem, czyli uznaniem spraw Kościoła za sprawy branżowe duchownych (lub sklerykalizowanych świeckich aktywistów).
Cieszy mocny głos potwierdzający, że nie oczekuje się u nas wielkich rewolucji strukturalnych, realizacji ideologicznych marzeń o „nowym Kościele”.
Sporo mówi się o zwróceniu uwagi na „wykluczonych”, ale mieszając perspektywy: w jednym ciągu np. o „osobach LGBT+” (chodzi o ludzi walczących o czystość mimo swej skłonności czy o aktywistów ruchu na rzecz skłonności?), o tradycjonalistach i o niepełnosprawnych – jeden mianownik tych grup nie obejmie, więc to zmieszanie nie opisuje skrajnie odmiennych problemów.
Widać, że chcemy Kościoła, który się modli (troska o otwarte kościoły!) – i który po prostu potrafi mówić o wierze (tu trochę dziwi wymaganie, by wszystko w tej mowie było proste, „kerygmatyczne” – zapewne zdziwiłyby się owe przysłowiowe wierzące przekupki z Konstantynopola dyskutujące w starożytności o słowie „współistotny” z Credo).
Ciekawe, że w tej realistycznej perspektywie rzeczy nabierają proporcji: problemem jest np. niedomaganie misyjności, sytuacja osamotnienia ludzi wierzących w ich codziennym środowisku pracy, fatalny poziom homilii, postulaty większego udostępnienia starszej tradycji liturgicznej. Mało kogo natomiast interesują organizowane z góry akcje (zresztą i sam synod nie obudził wielkiego zaufania, gdyż kojarzy się go z planowaniem innego Kościoła, a nie z byciem Kościołem).
Pouczający jest przypadek ekumenizmu: nie budzi on żadnego zainteresowania jako oficjalny posoborowy system eventów czy jako ekscentryczne wizje – natomiast staje się ważny w wersji solidarności chrześcijańskiej z wojennymi uchodźcami ukraińskimi, czyli braćmi i siostrami z chrześcijańskiego wschodu, tak w sumie bliskimi bez niszczenia barier naszych różnic.
Podsumowując: wydaje mi się, że wspomniane wyżej dwa bardzo różne tony syntezy (ten „terapeutyczny” i ten kościelnie-realistyczny) odpowiadają różnym oczekiwaniom, być może też różnym wizjom przyszłości Kościoła. Także w tym „terapeutycznym” jest coś wartościowego. Jednak widzę to tak, że w jednej z nich chodzi o zbudowanie pewnej minimalistycznej przestrzeni spotkania pod oficjalnym patronatem Kościoła, a w drugiej – o większe nasączenie wspólnej przestrzeni jej sensem wiary, tak aby obecni stawali się razem uczniami Chrystusa.
Wierzę w Kościół, który po Pięćdziesiątnicy napełnia sensem świat poza Wieczernikiem, a nie w ten, który ogląda się za przebudową Wieczernika w dom spotkań.