Kolegium kardynalskie nigdy wcześniej nie było tak międzynarodowe. Odzwierciedla to powszechność Kościoła i jego misyjność, która jest wezwaniem do głoszenia Jezusa na peryferiach geograficznych, kulturowych i społecznych.
Proces umiędzynarodowienia kolegium kardynalskiego rozpoczął się w 1946 roku za pontyfikatu Piusa XII i z różnym natężeniem był prowadzony przez kolejnych papieży. Franciszek jest kontynuatorem tej tradycji, mianuje kardynałami ludzi z najdalszych „kościelnych peryferii” oraz zmniejsza liczbę europejskich nominacji i Włochów w purpurze. Papież odszedł też od tradycji polegającej na tym, że pewnym miastom czy diecezjom nominacja kardynalska przysługuje niemal automatycznie. Dlatego – przykład z ostatnich nominacji – bez kardynalskiego kapelusza wciąż pozostają Wenecja i Los Angeles, a dostali go na terenie tych metropolii odpowiednio biskupi Como i San Diego. Kardynała otrzymała również Marsylia, a wciąż nie ma go Paryż. Krytycy tych decyzji wytykają papieżowi, że zaburza wielowiekową tradycję i wprowadza pewien „bałagan władzy”. Argumentują, że metropolita nie może stać w kościelnej hierarchii niżej od biskupa należącej do niej diecezji. Franciszek wybiera jednak ludzi, którzy podzielają jego wizję Kościoła, pokazując jednocześnie, że wcześniejszy system „zasłużonych diecezji” przesycony był ambicjami pięcia się coraz wyżej po szczeblach kościelnej kariery. A tego papież nie lubi. Woli przyglądać się miejscom, gdzie są konflikty, bieda, prześladowania, i tam poszukuje ludzi, z którymi chce współpracować. Bo kardynałowie to nie tylko kościelna elita, ale przede wszystkim najbliżsi współpracownicy papieża, przeznaczeni do pracy na pierwszej linii duszpasterskiego frontu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska