Do drzwi pukają goście: „Czy znalazł pan Boga?”. Zadowolony z siebie gospodarz odpowiada: „My, katolicy nigdy Go nie zgubiliśmy”. Naprawdę???
23.08.2022 09:36 GOSC.PL
Naprawdę nigdy Go nie zgubiliśmy? Bardzo irytuje mnie ten popularny krążący po sieci mem. Wyczuwam w nim po pierwsze cień pogardy (odwieczny ring: katolicy – reszta świata), a po drugie często spotykaną dziś narrację, jakoby przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego i świadomość pełni środków zbawczych, rozwiązywała wszelkie problemy.
Nie zgubiliśmy Go? Czytając o coraz to nowych skandalach, które wypływają na wierzch, mam spore wątpliwości. Mam wrażenie, że wielu nigdy Go nie znalazło…
„Oni przestali chodzić do kościoła” – słyszę nieustannie. Wiem, to jedynie skrót myślowy, ale brzmi tak, jakby „chodzenie do kościoła” (co to w ogóle znaczy?) było zasadniczą misją Jezusa z Nazaretu. Po to przyszedł, został ukrzyżowany i zmartwychwstał.
„Dlaczego ludzie odchodzą? Bo w czasie pandemii zauważyli, że nie przychodzą od kilku miesięcy na niedzielne Msze i właściwie… niczego im nie brakuje. Nic się nie zmieniło – opowiada pallotyn ks. Krzysztof Kralka – Nie mają za czym tęsknić, a żaden grom z jasnego nieba jakoś nie spada. Ich dotychczasowe «chodzenie do kościoła» nie zmieniało życia, nie miało wpływu na jego jakość, więc było niepotrzebne. Straszne… Przetrwa jedynie Kościół, który głosi Ewangelię zdolną przemienić życie”.
Jadę na drugi koniec Polski. Gospodyni pracująca na farze w drzwiach zadaje mi jedno jedyne pytanie (widzimy się po raz pierwszy w życiu!): „A w jaki sposób przyjmuje pan Komunię świętą?”. A może od mojej odpowiedzi zależy to, czy dostanę kolację? Nie pyta mnie o to, jak się czuję, czy jestem zmęczony, czy moje dzieci mają depresję, czy moja żona przeze mnie płacze. Nie! W tej rozmowie nie jest ważny człowiek. Ważna jest forma.
Coraz więcej osób jest dziś rozczarowanych Kościołem. To całkowicie normalne. Ale to – dyskretnie podpowiadam – dopiero jeden z etapów.
„Nieżyjący już dominikanin, ojciec Isnard Szyper, powtarzał przychodzącym do zakonu braciom: «Najpierw musisz się rozczarować Kościołem, potem Zakonem i współbraćmi, a następnie wielokrotnie samym sobą. Tylko wówczas będziesz w stanie oczarować się miłosierdziem Jezusa» – czytam w znakomitej „Hewel” Krzysztofa Pałysa - Dopiero gdy zawiedziemy się nie tylko na innych, ale przede wszystkim na sobie, możemy odkryć czym jest Boże miłosierdzie”.
Rozczarowanie ludźmi Kościoła to chleb powszedni od dwóch tysięcy lat. Trudno nie reagować, słysząc, że w gabinecie księdza-dyrektora katolickiej szkoły znaleziono właśnie dziecięcą pornografię. Olejek świętości Mistycznego Ciała Jezusa zmieszany jest ze smrodem grzechów Jego członków.
„Czy Jezus nie był rozczarowany zdradą Piotra, człowieka, na którym postanowił zbudować wspólnotę? – pytałem przed laty - Czy nie był rozczarowany tym, że «jeden z dwunastu» potajemnie wykradał kasę, a ostatecznie dopuścił się zdrady? Czy nie był rozczarowany tym, że gdy wysyłał uczniów «do miast, do których sam zamierzał przybyć», ci po drodze kłócili się o władzę, o to, kto z nich jest ważniejszy? Że z dwunastu pod krzyżem ostał się tylko Jan, a pozostała jedenastka zajęta była ucieczką, samooskarżeniami i rozdrapywaniem ran? Może i był. Tyle, że Jego miłość do wspólnoty, którą powołał jest większa niż rozczarowanie.
«Miłość zakrywa wiele grzechów» (1 P 4,8)”. Ten, któremu więcej odpuszczono, więcej miłuje.
Rozczarowanie nie jest ostatnim słowem.
Tylko żebracy mogą szczerze zawołać „Kyrie eleison”.
Marcin Jakimowicz