Wielka Brytania. Młoda Brytyjka, 33-letnia Lorraine Allard, zmarła 18 stycznia po tym, jak dwa miesiące wcześniej urodziła syna Liama. W 4. miesiącu ciąży Lorraine dowiedziała się, że ma raka wątroby.
Lekarze powiedzieli jej, że powinna natychmiast rozpocząć chemioterapię i usunąć dziecko, jeśli chce przeżyć. Kobieta postanowiła jednak, że poczeka na poród. „Jeśli ja mam umrzeć, moje dziecko będzie żyć” – miała powiedzieć swojemu mężowi, który opowiedział całą historię dziennikarzom. O sprawie napisały brytyjskie dzienniki „Daily Mail” i „Telegraph”.
Na 26 tydzień ciąży zaplanowano cesarskie cięcie, ale Liam urodził się tydzień wcześniej, ważąc zaledwie 800 gram. Zaraz po porodzie Lorraine rozpoczęła chemioterapię, ale zmarła 2 miesiące po urodzeniu syna.
Według lekarzy, rak rozwijał się już od kilku lat, ale nie dostrzeżono żadnych objawów śmiertelnej choroby. Z czasem Lorraine zaczęła narzekać na silne bóle brzucha.
„Lorraine miała siłę za nas dwoje. Nie mogę nawet opisać, jak była odważna. Pod koniec wiedzieliśmy, że sprawy nie idą w dobrym kierunku, ale ona ogromnie się cieszyła, że dała życie Liamowi” – mówił Martin Allard do dziennikarzy. Lorraine mimo choroby zdążyła jeszcze kilka razy wstać z łóżka i pojechać do szpitala, żeby wziąć swoje dziecko na ręce.
„Daily Mail”, powołując się na wypowiedź męża zmarłej, pisze, że kobieta od razu zaznaczyła lekarzom, że nie ma zamiaru usuwać ciąży. Oboje z mężem mieli już trzy córki. Po tym jak dowiedzieli, że oczekują syna, stwierdzili, że na nim poprzestaną i nie będą więcej planować dzieci. Mały Liam czuje się coraz lepiej. Lekarze zdradzają, że prawdopodobnie na początku marca zostanie wypisany ze szpitala. Media okrzyknęły bohaterską matkę drugą św. Joanną Berettą-Mollą, która została kanonizowana przez Jana Pawła II.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W świecie - oprac. Jacek Dziedzina