Pakistan nie zbuduje szybko demokracji. Po cichu zgadzają się na to zarówno Stany Zjednoczone, jak i Europa. Demokracja w tym państwie zwyczajnie nie leży w interesie Zachodu.
Prezydent Pakistanu, generał Pervez Musharraf, wiedział, co robi. Wprowadzenie stanu wyjątkowego nie grozi utratą poparcia USA i UE dla dyktatora. Owszem, oficjalnie Waszyngton i stolice europejskie wyraziły „ubolewanie” nad tym, że proces demokratyzacji Pakistanu został zahamowany. Ale na tym koniec. Musharraf jest zbyt cennym sojusznikiem Zachodu w wojnie afgańskiej. I nawet lepiej, że rządzi państwem twardą ręką. Tradycyjna demokracja mogłaby bowiem wynieść do władzy islamskich radykałów. A świat zachodni nie chce dopuścić, żeby w kraju muzułmańskim, który posiada broń jądrową, rządzili nieprzewidywalni Talibowie.
Historia współczesna Pakistanu jest pełna zwrotów. Koniec I połowy XX wieku. Wielkie imperia wycofują się ze swoich kolonii. W 1947 roku Pakistan uzyskuje niepodległość, oddzielając się od Indii. Między obu krajami dochodzi do sporu o trzy prowincje. Do dziś nieuregulowana jest sytuacja Kaszmiru, gdzie ludność jest muzułmańska, ale władzę sprawują wyznawcy hinduizmu, co spowodowało w końcu przyłączenie Kaszmiru do Indii. Tego jednak nie uznał Pakistan.
Mieszkańcy „kraju czystości”, jak niektórzy tłumaczą nazwę, są w zdecydowanej większości muzułmanami. Nie są to jednak Arabowie, tylko Hindusi, którzy utworzyli samodzielne państwo. – W Pakistanie postępuje islamizacja prawa i duże wpływy ma tam m.in. Arabia Saudyjska – mówi prof. Janusz Danecki, znawca islamu i świata arabskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. Mocno działają tzw. madrasy, czyli szkoły religijne. Mimo że jest to republika islamska, prezydent Musharraf sprzeciwia się radykalizacji islamu. I dlatego jest naturalnym sojusznikiem USA, walczących z Talibami w sąsiednim Afganistanie.
Musharraf doszedł do władzy na skutek zamachu stanu w 1999 r.
Niedawno wygrał wybory prezydenckie (w Pakistanie prezydenta wybiera parlament). Jednak sędziowie Sądu Najwyższego wielokrotnie wyrażali wątpliwość, czy generał w ogóle może startować w wyborach, skoro jest wojskowym i objął urząd nielegalnie. W listopadzie miał zapaść wyrok SN w sprawie ważności niedawnych wyborów. Musharraf domyślał się, że jego pozycja zostanie zakwestionowana i dlatego podjął radykalne środki, aresztując sędziów, prawników, dziennikarzy. Nie jest zatem prawdą, że stan wyjątkowy spowodowała konieczność walki z ekstremistami islamskimi. Wojna na południu będzie toczyć się niezależnie od zdławienia opozycji w państwie.
Zachód udaje oburzenie, bo pod znakiem zapytania stanęły styczniowe wybory parlamentarne. Wprawdzie niedawno Musharraf obiecał, że dojdzie do nich przed 9 stycznia, jednak ani Bush, ani UE nie zrobią nic, co zraziłoby Musharaffa, jeśli ten złamie obietnicę. – Generał zapewnia bezpieczeństwo w państwie, chroni przed dojściem Talibów do władzy, a pamiętajmy, że Pakistan posiada broń atomową – mówi prof. Danecki. – Dlatego myślę, że nacisków Amerykanów nie będzie. Dyktatura będzie dalej trwała, a USA będą przymykały na to oko – dodaje arabista.
Taryfa ulgowa dla Musharrafa jasno pokazuje, że demokracja nie jest największą wartością, którą Zachód chce promować na Bliskim Wschodzie. Jest wartością, o ile nie przeszkadza w realizacji strategicznego celu, którym przede wszystkim jest poszerzanie strefy wpływów. Oczywiście trudno ignorować zagrożenie, jakie mogłoby spowodować dojście do władzy Talibów. W państwie z guzikiem atomowym grozi to konfliktem światowym. Nie wiadomo tylko, jak wytłumaczyć siedzącym w więzieniu niezależnym sędziom i dziennikarzom, że poświęcają się dla bezpieczeństwa światowego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W świecie - komentarz Jacka Dziedziny