Takiej pomocy i takiej życzliwości nie spodziewałam się i płakałam z tej szczerości, i wciąż płaczę, czytając ponownie swoją historię - napisała o podkarpackich strażnikach granicznych i lekarzach w liście do Bieszczadzkiego Oddziału SG Ukrainka, która wraz z synkiem i z przyjaciółką i jej synkiem uciekli w pierwszych dniach wojny do Polski.
We wzruszającym liście, jaki wpłynął drogą elektroniczną do komendanta Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej Ukrainka dziękuje strażnikom granicznym i przede wszystkim lekarzom za pomoc, wparcie i ciepło.
Kobieta opisuje w nim dramat swojej i swoich bliskich ucieczki przed wojną w Ukrainie. Przedstawia sytuację, jaka wydarzyła się na przejściu granicznym w Medyce w pierwszych dniach marca, kiedy to wraz z 6-letnim synkiem Vladem oraz przyjaciółką Olą i jej synkiem, również 6-letnim Jurą, uciekli do Polski. Jak podaje, ze względów bezpieczeństwa nie ujawniła w nim dokładnej daty. Zmieniła także imiona bohaterów historii.
Przeczytaj też: Rosja ani razu nie pozwoliła dostarczyć lekarstw na okupowane terytoria
Przepełniony emocjami list jest napisany z pomocą internetowego tłumacza.
Kobieta opowiada, że gdy opuszczali Ukrainę towarzyszyły im strach, łzy, gniew, nienawiść i nadzieja. "Nadzieja na wszystko. Na bezpieczną drogę, przejazd bez problemu, nadzieja, że będziemy traktowani ze zrozumieniem" – pisze.
"(...) Wojna. Wojna w Twoim rodzinnym kraju! Kraj, który bezgranicznie cenisz i kochasz. Życie w nim! Wiosenne ogrody warzywne, jesienne deszcze, letnie koniki polne, zimowe sanki... Dusza wylatuje z każdej eksplozji, serce zatrzymuje się po zamknięciu drzwi (...)" – (pisownia oryginalna).
Opowiada, że na granicy jej synek Vlad źle się poczuł, stracił przytomność, ciągle był blady. Stało się to tuż po przejściu granicy ukraińskiej, ale jeszcze przed przejściem polskiej granicy, gdy ze wszystkimi innymi w kolejce czekali na dokumenty. Jak wspomina, czuła strach i chciała wracać. Ale natychmiast pojawiła się pomoc – podbiegła do nich polska policjantka, która zaprowadziła ich do miejsc siedzących, a sama pobiegła po zespół lekarzy, którzy natychmiast zajęli się chłopcem.
Kobieta w urywanych zdaniach opisuje, że ona sama była w szoku, a wokół panowało zamieszanie przy jej synku. Pisze, że w dwie minuty wraz z Vladem znaleźli się w szpitalu, gdzie od razu lekarze przystąpili do badania chłopca i udzielania mu pomocy.
Tak opisuje ten trudny czas: "Dokumenty są jeszcze u Straży Granicznej, Ola jest na ulicy z Jurą (6P.) i nie rozumie, co się dzieje. (...) gdy Vlad był w pogotowiu, jeden z polskich strażników Straży Granicznej zabrał mnie za rękę i pobiegliśmy po dokumenty i do Olgi. Już wszystko zostało podpisane, nagrane i przekazane jej. Jurek siedział na krześle, choć na ulicy, ale przykryty stosem koców i z dwoma strażnikami granicznymi, którzy uspokajali zarówno jego, jak i Olę.Zimna ulica, gorąca herbata i najcieplejsze wsparcie! W ogóle obcych ludzi! Ludzi z wielkiej litery! Ponieważ nie tylko pracowali, ale dawali ciepło i szczerość!".
Przeczytaj też: Zełenski: im więcej strat poniosą okupanci tym szybciej będziemy mogli wyzwolić nasz kraj
Wspomina, jak wszystko działo się szybko, a ona nie mogła pozbierać myśli, czuła się zagubiona. Wszyscy byli zmęczeni brakiem jedzenia i snu – nie spali bowiem od 28 godzin. Opowiada, że strażnik graniczny wziął Jurę na ręce i wszyscy szybko pobiegli w stronę placówki medycznej. Tam także od razu uzyskali pomoc.
"Dają herbatę, glukozę, mierzę temperaturę – Vlad zasypia. Podczas gdy on zasypia, widzę rzeczywistość i zdaję sobie sprawę, że nigdzie nie chcę. Zmęczenie wyczerpało głowę... Chcę do domu, do męża i nic więcej. Niech bombardują, nie ma już siły podejmować właściwych, trzeźwych decyzji" – pisze Ukrainka.
Opisuje, że zaopiekował się nimi wtedy kolejny lekarz. "Powiedzcie mi, gdzie ludzie mają tyle cierpliwości, życzliwości, wytrzymałości, aby się uśmiechać, mówić, pisać i pytać (wszystko za pośrednictwem tłumacza Google) i pomagać z dnia na dzień?! Nie lekami, ale postawą! Zdezorientowane oczy i miły dziecięcy uśmiech. Nigdy nie zapomnę..." – tak wspomina pomoc polskich lekarzy.
Dodała, że ona i jej przyjaciółka komunikowały się z lekarzem przez tłumacza internetowego, każdy pisząc na swoim telefonie. Medyk pytał, dokąd jadą, czego potrzebują.
"Nasz +nowy+ lekarz przyniósł nam jedzenie. Było tak wiele, że byliśmy zdezorientowani, gdzie ją umieścić. Podczas gdy Vlad spał, przygotował dla nas kawę, zrobił kanapki, owsiankę dla dzieci, obiecał dać lekarstwo dla syna. Cała rozmowa przez tłumacza" – kobieta opisuje swój dramat.
Pisze, że nie wiedziała, co dalej robić, gdzie iść i dokąd jechać. Wolontariusze podpowiedzieli, że mogą jechać do Przemyśla, że jest transport. Wówczas lekarz napisał do niej na telefonie wiadomość: "Bardzo mi przykro, że musiałaś uciec ze swojego kraju przed wojną" i zapewnił, że wszystko będzie dobrze i że otrzyma pomoc.
Kobieta wspomina, że po przeczytaniu tej wiadomości wszyscy zaczęli płakać, a lekarz ją przytulił, uśmiechał się i też płakał. Później wszyscy dostali transport, zakwaterowanie i na tym opowieść z tamtego czasu się kończy.
Kobieta, kończąc list, podkreśla, że cała ta sytuacja – wojna, opuszczenie swojego kraju, podróż w nieznane i wszystko, co się z tym wiązało, to był koszmar w koszmarze, całkowita rozpacz i zamieszanie. Ale były również "łzy szczerości i wsparcia".
"Takiej pomocy i takiej życzliwości nie spodziewałam się i płakałam z tej szczerości... i wciąż płaczę, czytając ponownie swoją historię. Historia, która była dla mnie bardzo trudna. Ponieważ przeżyłam to i żyłam w tym" – wspomina w liście.
Na zakończenie podkreśla, że wszyscy są nieskończenie wdzięczni strażnikom granicznym z Medyki, wszystkim pracownikom służby zdrowia, wolontariuszom, którzy wówczas udzielali im wsparcia i pomocy, którzy mają wielkie serca.
"Jesteście aniołami na tej ziemi. Jesteście strażnikami dla potrzebujących! Niech Was Bóg chroni! Pokoju wam, sił wam, miłości i wytrwałości! Jesteście niezwykli!" – zakończyła list Ukrainka i dodała, że są to słowa szacunku i wdzięczności od matek i ich dzieci z Ukrainy.
Wyraziła nadzieję, że choć nie zna nazwisk tych ludzi, to jej słowa wdzięczności dotrą do nich. Komendant placówki Straży Granicznej w Medyce płk Aleksander Kopek, pytany przez PAP, czy wie, którzy strażnicy graniczni pomogli wówczas tej kobiecie i jej bliskim, odpowiedział, że takich zdarzeń w okresie lutego i marca było sporo i bardzo trudno jest ustalić konkretnych funkcjonariuszy.
Przeczytaj jeszcze: Abp Szewczuk: działania Rosjan zagrażają bezpieczeństwu świata
"Kierowaliśmy do naszego punktu medycznego, znajdującego się w budynku głównym, lub wzywaliśmy ratowników do osób, które jeszcze przed odprawą graniczną potrzebowały pilnej pomocy medycznej. Miło, że ktoś to zapamiętał i jeszcze bardzo +bogato+ to opisał, jak wyglądało to z perspektywy podróżnego – uchodźcy" – dodał.
Rzecznik BiOSG ppor. Zakielarz w rozmowie z PAP zwrócił uwagę, że w pierwszych dniach konfliktu zbrojnego w Ukrainie funkcjonariusze Straży Granicznej stanęli w obliczu ogromnej fali uchodźców przekraczających granicę do Polski i szukających tutaj schronienia. W większości były to matki z dziećmi i osoby starsze.
Podał, że na podkarpackim odcinku granicy z Ukrainą odprawiano wtedy na wjazd nawet do 75 tys. osób na dobę. Większość tych osób zgłaszała się do kontroli pieszo, w związku z tym decyzją Komendanta Głównego SG na wszystkich drogowych przejściach granicznych z Ukrainą umożliwiono przekraczanie granicy bez środków transportu.
"Strażnicy graniczni jako pierwsi na granicy mają kontakt z osobami uciekającymi przed wojną. Pomoc medyczna, wsparcie jest udzielana już od linii granicy" – zaznaczył ppor. Zakielarz.