Niezależnie od różniących nas ocen Powstania, jest w nim coś, co powinno nas łączyć. I nie chodzi jedynie o pielęgnowanie pamięci czy składanie kwiatów pod pomnikami.
11.08.2022 10:50 GOSC.PL
W Warszawie nie bywam często. Mając dłuższe wolne i mieszkając na Śląsku najczęściej kierunkiem moich podróży są góry. Ale zwykle zdarza mi się bywać w stolicy mniej więcej raz w roku, najczęściej na jeden, maksymalnie dwa dni, aby załatwić kilka spraw. Każdorazowo przy tej okazji staram się zaliczyć dłuższy spacer po mieście. Idąc często się zatrzymuję, czytam tablice upamiętniające różne, najczęściej tragiczne wydarzenia z okresu wojny. Tym razem po raz pierwszy miałem okazję być w stolicy w pierwszych dniach sierpnia, gdy temat Powstania '44 niemal unosi się w powietrzu.
To miasto ma w sobie coś takiego, że nie umiem obok niego przejść obojętnie. Ile razy czytam te tablice, przechodzę w miejscach, gdzie działa się ta historia (a właściwie działa się w całym mieście), tyle razy czuję na skórze gęsią skórkę. Powstanie, niezależnie od tego jak rozbieżne mamy w Polsce oceny tego wydarzenia, to jest jednak wydarzenie więcej niż tylko historyczne, to coś, co tworzy fundament tożsamościowy tego kraju.
Mamy jako społeczeństwo milion wad, które mnie na co dzień irytują (niektóre z nich to też moje wady osobiste): wiecznie kłócimy się o najdrobniejsze sprawy, kombinujemy jak koń pod górkę, bywa, że mamy poczucie jakiejś dziejowej wyższości nad innymi, a równocześnie w codzienności leżą i kwiczą takie sprawy jak praca u podstaw, co widać choćby w przestrzeni publicznej - od betonozy i billbordozy (a im ładniejszy krajobraz, tym gorzej - patrz wiele górskich czy nadmorskich kurortów), urbanistyki na poziomie chaosu w klockach lego przedszkolaka (porównajmy sobie współgranie architektury w naszych miastach i wioskach z choćby miejscowościami austriackimi), po jakieś ambicjonalne konkurowanie sąsiadujących miast między sobą, by pokazać, że to "po naszej stronie płotu" jest lepiej (w sytuacji, gdy na perspektywicznej, długofalowej współpracy zyskaliby wszyscy). Mam tak czasami, że z zazdrością patrzę, jak te wszystkie elementy działają w wielu innych miejscach Europy.
Ale kiedy jestem w Warszawie i robię sobie spacer po tych miejscach, gdzie jeszcze nie tak dawno "Hitler i Stalin zrobili co swoje", a dziś jest tętniące życiem miasto (oczywiście nie bez swoich problemów), to nachodzi mnie myśl, że tam w tych ostatnich miesiącach wojny złożono coś, co jest w pewnym sensie "funduszem założycielskim" tego, kim jesteśmy. Wydarzenie, które nie tylko musimy pamiętać (pamięć to jest zdecydowanie za mało), nie tylko składać kwiaty i znicze, ale którego pamięć powinna nas mobilizować właśnie do budowania rzeczywistości Polski dokładnie odwrotnej niż ta, którą chciał nam zostawić Hitler wydając rozkaz o zrównaniu Warszawy z ziemią czy Stalin - odmawiając pomocy Powstańcom, pomimo, że Armia Czerwona stała na drugim brzegu rzeki. I to dotyczy nie tylko odbudowy Warszawy (z Pałacem Saskim czy bez), ale tworzenia rzeczywistości w każdym najmniejszym aspekcie. Czy ktoś jest architektem, urbanistą, lekarzem, sprzedawcą, czy organizuje zawody sportowe, czy przycina żywopłot w ogródku, albo na przykład decyduje o wystawieniu bądź nie cukru na sklepowe półki, przy okazji igrając z nastrojami konsumenckimi. Nie po to, żeby móc kiedyś powiedzieć: "Hej, Niemcy i Rosjanie, patrzcie, u nas jest lepiej". Nie w opozycji do kogokolwiek. Po prostu, żeby ta nasza rzeczywistość była miejscem lepszym do życia. Dla wszystkich, również tych, z którymi niekoniecznie nam po drodze. Wieloaspektowo: od relacji z najbliższymi przez relacje społeczne, budowanie państwa przyjaznego mieszkańcom, po to jak wyglądają nasze miasta, miasteczka i wioski.
Czy to zadanie proste? Nie. Czy warto próbować na tyle, na ile potrafimy? Zdecydowanie tak. Żeby przechodząc przez Warszawę, ale też inne polskie miasta i miasteczka, pierwszą rzeczą jaka przychodzi na myśl nie było, że "Hitler i Stalin zrobili co swoje", ale "O mój Boże, jak tu pięknie!".
Wojciech Teister